Od porażki swoje zmagania w Champions Hockey League rozpoczęli mistrzowie Polski. W pierwszym meczu ulegli 2:3 HC Bolzano, ale o wyniku zdecydowały rzuty karne. Jastrzębianie wygrywali w drugiej tercji za sprawą Mateusza Bryka, ale Daniel Catenacci wyrównał na chwilę przed drugą przerwą. Podopieczni Roberta Kalabera zdobyli zatem pierwszy, historyczny punkt dla swojej drużyny.
ZKlepy.pl: Zdobywacie pierwszy punkt, ale można chyba mówić o niedosycie. Jak wyglądał ten mecz z Twojej perspektywy?
Mateusz Bryk: Wydaje mi się, że patrząc na cały mecz to byliśmy stroną dominującą. Uważam, że byliśmy lepsi. Mieliśmy więcej stuprocentowych okazji. Daliśmy sobie strzelić bramki po własnych błędach. Rywale dochodzili do okazji po naszych “babolach”, czyli po prostu szkolnych błędach, a nie po tym, że stwarzali sobie jakieś super okazje. Na zbyt dużo im nie pozwalaliśmy.
Spodziewaliście się takiej gry rywali? Czy coś was zaskoczyło?
– Kiedy grałem z nimi będąc w GKS-ie Tychy zagrali na trochę innym poziomie. Ciężko powiedzieć z czego to wynika. Być może z tego, że mieli wtedy zupełnie inną drużynę jaką zagrali dziś. Teraz mają więcej Kanadyjczyków niż Włochów, a te trzy lata wcześniej było odwrotnie. To była włoska drużyna wzmocniona importowanymi zawodnikami, a teraz… jest jak jest, ale to ich polityka. To był dla wielu chłopaków pierwszy mecz na takim poziomie, nie mówiłbym tu o strachu, a prędzej użyłbym określenia “pierwsze koty za płoty”.
Byłeś dziś jedynym zawodnikiem na lodzie, który miał okazję zmierzyć się na tym poziomie z HC Bolzano, grając dla GKS-u Tychy. Który zespół był mocniejszy? Ten z 2018 roku? Czy ten dzisiejszy?
– Prezentowali się bardzo podobnie, ale jakbym miał tak się dokładniej przyjrzeć to wydaje mi się, że to HC Bolzano kiedy grałem dla Tychów było trochę mocniejsze. W mojej opinii oczywiście, można się z tym nie zgodzić. Ci zawodnicy, którzy przyjechali dzisiaj też grali na wysokim poziomie. Dobrze radzili sobie z krążkiem, szybko wymieniali podania na małej przestrzeni. Jak zaczęliśmy biegać za krążkiem, jak pies za kością to ciężko było gdzieś tam nadążyć za tym wszystkim. Widzieli się na lodzie i trzymali się bardzo blisko siebie. Jednak kiedy trzymaliśmy się swojej strategii to rywale mieli problem się przebić przez nas. Były takie momenty, że sami się wybijaliśmy ze swojego rytmu, ale to jest hokej. To jedna z najszybszych gier zespołowych na świecie. Błędy się nie przydarzają chyba tylko tym, którzy siedzą na trybunach.
To wasz pierwszy kontakt z poważną grą od kilku miesięcy. Co trzeba jeszcze poprawić?
– Do poprawy oczywiście skuteczność. Kilka razy mieliśmy przed sobą pustą bramkę, dwa razy dwa na jeden. Na takim poziomie takie szanse musimy wykorzystywać. To podcina skrzydła kiedy się goni i goni i nagle dostaje się pstryczka w nos w postaci straconej bramki.
Już w niedzielę gracie z Red Bullem Salzburg. Jakie nastroje wam towarzyszą przed tym spotkaniem?
– Nie powinniśmy spuszczać głów. To Liga Mistrzów, a to są fajne i ciekawe rozgrywki. Wydaje mi się, że wszyscy powinniśmy się cieszyć, że gramy rywalami na takim poziomie. Nie mamy tego w naszej lidze. To fajne doświadczenie i myślę, że musimy zagrać z każdym rywalem z podniesioną głową. Teraz trzeba się dobrze zregenerować i w niedzielę podejść do meczu tak jak dziś, tylko troszeczkę bardziej zrelaksowani, co przyniesie efekt w postaci lepszej skuteczności i popełniania mniej głupich błędów.
Mimo wszystko, sam debiut JKH GKS-u Jastrzębie można chyba uznać za udany?
– Cieszymy się, jest to historyczny punkt dla JKH GKS-u Jastrzębie. Jak patrzyłem na tabele innych grup, to są potęgi które nie zdobyły jeszcze tego punktu. Nie jest to nic strasznego, że dziś przegraliśmy. Świat się na tym nie kończy. Mamy przed sobą kolejne mecze, ale myślę że powinniśmy jeszcze bardziej chcieć i wtedy myślę, że los nam wynagrodzi ambicję.