zklepy.pl
Image default

„Cud przy Manchester”. Największy comeback w historii NHL [WIDEO]

10 kwietnia 1982 roku miał miejsce największy comeback w historii NHL. Skazywani na porażkę Los Angeles Kings mierzyli się w pierwszej rundzie play-off z naszpikowanymi gwiazdami Edmonton Oilers. Po dwóch tercjach przegrywali już pięcioma bramkami, lecz to, co nastąpiło potem, przeszło najśmielsze oczekiwania kibiców.

Sezon 1981/1982 miał być tym, w którym to młody, ale już niesamowicie mocny zespół Edmonton Oilers przełamałby hegemonię New York Islanders. I wszystko wskazywało na to, że sztuka ta im się powiedzie. Przez sezon regularny przeszli jak burza, gromadząc 111 punktów w 80 spotkaniach co dało im drugie miejsce w lidze – zaraz za plecami Islanders – oraz pierwsze miejsce w Smythe Division. Zdobyli łącznie 417 bramek, a sam Wayne Gretzky strzelił ich aż 92! Na dobrą sprawę, jedynym pytaniem przed pierwszą rundą play-off przeciwko Los Angeles Kings było, jak mocno poturbują rywala. „Królowie” zakwalifikowali się jako ostatnia, najgorsza drużyna w całej lidze. W 80 meczach zdobyli raptem 63 punkty, a ich najlepszy strzelec – Marcel Dionne – 50 razy trafiał do siatki przeciwników.

Dla czytelników lubujących się w historycznych spotkaniach, cała seria powinna mieć szczególne znaczenie. Już w pierwszym meczu, rozgrywanym w starej hali Edmonton Oilers – Northlands Coliseum – doszło do ogromnej sensacji. Goście z Kalifornii wiedząc, że nie mogą zatrzymać Wayne’a Gretzky’ego, Marka Messiera, Jariego Kurriego i reszty gangu z północy Alberty, postanowili pójść na wymianę ciosów i postarać się strzelić więcej goli od gospodarzy. Dzięki takiej postawie, ustanowiono rekord w liczbie strzelonych goli w jednym meczu play-offowym. Kings pokonali faworyzowanych Oilers 10:8. W drugim meczu było już znacznie spokojniej i Edmonton po dogrywce zrewanżowało się Los Angeles, pokonując je 3:2.

Do „Cudu przy Manchester” doszło w meczu numer 3. Spotkanie było rozgrywane w ówczesnej The Forum przy Manchester Boulevard na przedmieściach Los Angeles. „Nafciarze”, mając świeżo w pamięci dwa pierwsze spotkania tej serii, nie chcieli pozostawić złudzeń, kto jest lepszy i od pierwszego gwizdka wzięli się mocno do pracy. Ostre strzelanie rozpoczął Mark Messier, którego mocne uderzenie z prawie 8 metrów pokonało Mario Lessarda. Druga bramka padła pod koniec pierwszej tercji. Do odbitego przez bramkarza Edmonton Oilers,  Granta Fuhra, krążka dopadł Wayne Gretzky, który zdecydował się pójść na przebój. Będąc już w tercji ofensywnej minął zwodem jednego z obrońców i uderzeniem przy krótkim słupku podwyższył prowadzenie gości na 2:0. Druga tercja nie mogła rozpocząć się gorzej dla „Królów”. Grający ciągle w przewadze jednego zawodnika Los Angeles Kings (Gretzky zdobył swą bramkę grając w osłabieniu) po raz kolejny zawiedli licznie zebraną publiczność. Stracić dwa gole podczas jednego „power-playa” nie zdarza się zbyt często i wydawało się, że coś takiego całkowicie odbierze chęci do gry gospodarzom. Rozochoceni takim obrotem sprawy goście nie przestawali w atakach i dołożyli w tej tercji jeszcze dwa trafienia. 5:0 po czterdziestu minutach gry wydawało się ucinać wszelkie emocje.

Ostatnie dwadzieścia minut przeszło jednak do historii hokeja jako największy comeback w historii. Wszystko zaczęło się od uderzenia z lewej strony w wykonaniu Jaya Wellsa, który umieścił krążek przy lewym słupku bramki Fuhra. Trzy minuty później, grając w przewadze, gospodarze po raz kolejny pokonali bramkarza gości. Edmonton Oilers w dalszym ciągu byli mocno rozluźnieni, widać było uśmiechy na ich twarzach. Na ich nieszczęście, błąd popełnił Grant Fuhr, który mimo pokrycia lewą łyżwą  miejsca przy słupku, pozwolił na wciśnięcie krążka do bramki. Można powiedzieć, że ten gol dał życie oraz nadzieję na możliwość uzyskania lepszego wyniku w tym meczu gospodarzom. Po stracie trzeciej bramki do pracy zabrali się „Nafciarze”, jednak w sobie tylko wiadomy sposób zmarnowali trzy sytuacje sam na sam z bramkarzem oraz pustą bramką. Po jednej z niewykorzystanych sytuacji jeden na jednego karę pięciu minut za grę wysokim kijem został ukarany zawodnik Edmonton Oilers, Garry Unger. Niestety dla gości, do końca meczu pozostało tylko pięć minut, co oznaczało, że przez trzy minuty będą musieli radzić sobie w osłabieniu (gdyż razem z Ungerem na ławkę kar za zbyt agresywną grę powędrował jeden z zawodników Los Angeles Kings). Podczas gry 4 na 4 świetną akcją popisał się Steve Bozek, który bardzo umiejętnie utrzymywał się przy krążku w strefie obronnej Oilers i odegrał go do Marka Hardy’ego, a ten mocnym strzałem z dystansu zdobył czwartą bramkę dla „Królów”. Grający w dalszym ciągu w osłabieniu goście nie bardzo mogli przeciwstawić się  rozpędzonym gospodarzom, którzy w końcówce ściągnęli bramkarza i wprowadzili szóstego zawodnika do ataku. Gdy do końca spotkania pozostało zaledwie pięć sekund, The Forum eksplodowało z radości. Uderzeniem z bekhendu popisał się Bozek i krążek prześlizgnął się pomiędzy parkanami bramkarza z Edmonton. Coś, co jeszcze dwadzieścia minut wcześniej wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Prowadzący po dwóch tercjach goście roztrwonili pięciobramkową przewagę i ambitnie grający gospodarze doprowadzili do dogrywki.

Na samym początku dodatkowego czasu gry Oilers powinni zakończyć to spotkanie. Katastrofalny błąd popełnił Lessard, który wyszedł kilka metrów przed swoją bramkę chcąc wybić krążek. Szybszy okazał się Mark Messier, przejął go i zszedł do prawej. Przed sobą miał jedynie pustą bramkę oraz dwóch starających się zablokować strzał obrońców. Uderzenie Messiera przeszło jednak obok bramki. Po upływie dwóch i pół minuty wznowienie w tercji obronnej Edmonton Oilers wygrał Doug Smith, do krążka dopada Daryl Evans i potężnym uderzeniem nie dał szans Grantowi Fuhrowi na skuteczną obronę, dokańczając niesamowity powrót z zaświatów Los Angeles Kings.

Już dwa dni później „Nafciarze” stanęli przed okazją do rewanżu po tej potwarzy zadanej przez „Królów”. Tym razem udało im się zwyciężyć 3:2, co oznaczało, iż decydujący mecz zostanie rozegrany w Kanadzie. Niżej notowani Kings ponownie zaskoczyli jednak w tym meczu, wygrywając 7:4 i przechodząc do kolejnego etapu rozgrywek. Tam już jednak nie podołali Vancouver Canucks, ulegając im w pięciu meczach 1-4.

 

Najnowsze artykuły

NHL: Pittsburgh pewnie wygrywa. “Capitals” bezradne u siebie

Jan Stepiczew

NHL: Grad bramek w Vancouver. Wysoka porażka Edmonton

Jan Stepiczew

Wystartował sezon w NHL. Niespodzianka w Pittsburghu, “Jastrzębie” wygrywają

Jan Stepiczew

Skomentuj