Z Kamilem Wałęgą, napastnikiem drużyny Vlci Żylina rozmawiamy po przegranym przez jego drużynę niedzielnym meczu z HK Nitra (1:5). Reprezentant Polski tym razem nie wpisał się na listę strzelców, wciąż jednak pozostaje jednym z najskuteczniejszych graczy swojego zespołu z 18 golami i 13 asystami na koncie w 38 występach na słowackich lodowiskach.
Postawa zespołu Kamila Wałęgi jest jedną z największych niespodzianek w tym sezonie, drużyna już zapewniła sobie udział w play-offach, obecnie zajmuje piąte miejsce w ligowej tabeli.
W niedzielę przegraliście trzecie spotkanie z rzędu, jednak nikt nie mówi o kryzysie…
Spotkanie z Nitrą od początku nie ułożyło się po naszej myśli, gdybyśmy w pierwszej tercji zdobyli gola lub dwa, pewnie mecz wyglądałby inaczej. Jesteśmy w takiej części sezonu, że ligowe pojedynki będą coraz cięższe. Mieliśmy serię dwunastu meczów, gdy zdobywaliśmy punkty, więc przeciwnicy zaczęli się na nas przygotowywać inaczej.
Po niedzielnym meczu wiemy, że parę małych rzeczy musimy pozmieniać, wygrywać więcej pojedynków jeden na jeden, być skuteczniejsi w tej tzw. brudnej robocie przed bramką rywali, bo tego nam ostatnio brakowało. Generalnie pomału musimy przestawić się wkrótce na ten „playoffowy styl”, bo sezon zasadniczy zbliża się pomału do końca.
O kryzysie nikt nie mówi. Raczej w Żylinie wszyscy są pozytywnie zaskoczeni tym, co się dzieje w tym sezonie. Mecz z Nitrą oglądał komplet publiczności, który przez cały czas jego trwania nas dopingował, mimo że przegrywaliśmy i nam nie szło.
Zapewniliście sobie miejsce w play-offach, nie pojawiła się w głowie chwila rozprężenia, że można teraz zagrać spokojniej kilka meczów?
Do końca chcemy walczyć o jak najlepsze miejsce w ligowej tabeli, więc nie ma mowy o jakimkolwiek rozprężeniu. Chcemy rundę pucharową rozgrywek zaczynać u siebie, stąd każdy mecz rundy zasadniczej ma dla nas znaczenie. Na pewno też lepiej wchodzić w play-offy z pozytywną energią, czyli po serii zwycięskich meczów a nie porażek.
Na atmosferę w zespole więc nie narzekacie mimo kilku ostatnich porażek?
Atmosfera jest dobra, choć wiadomo, że po przegranych meczach nie ma u nas euforii. Wiemy jednak, że cały sezon jest procesem, więc również trzeba liczyć się z porażkami i tym, że nawet najlepsza passa kiedyś musi się skończyć. Rozumiemy się doskonale zarówno w szatni, jak i poza nią, zresztą to widać w naszej grze. Jeśli więc jednej piątce nie idzie gra, ciężar gry przejmuje kolejna piątka zawodników. Myślę, że naszą siłą, budującą pewność siebie jest również to, że mamy silne cztery formacje, które mogą odpowiadać za kluczowe rozstrzygnięcia na lodzie.
Ten sezon w ogóle jest szczególny, powróciłeś do ligi słowackiej, w dodatku do klubu, który w tym roku świętuje stulecie istnienia, i choć jest beniaminkiem ekstraligi, chciałby ten jubileusz podkreślić dobrym wynikiem sportowym. To dla Ciebie dodatkowa mobilizacja?
Mamy na tyle solidną drużynę, że możemy zakończyć sezon z sukcesem. Bo dla nas wszystkich to bardzo duża motywacja, każdy z nas chciałby zapisać się w historii jubileuszowego sezonu z jak najlepszym wynikiem. Oczywiście nie narzucamy sobie presji, jednak to byłaby piękna przygoda, gdyby beniaminek ekstraligi w roku swojego stulecia powalczył o najwyższe cele. W głowach mamy przede wszystkim chęć wygrywania, a co czeka nas pod koniec sezonu – dopiero zobaczymy.
Czeską ekstraligę opuszczałeś we wrześniu w średnim nastroju, jednak bardzo szybko odnalazłeś się w lidze słowackiej i jesteś obecnie najskuteczniejszym strzelcem Żyliny. Co wpłynęło na tak znaczącą zmianę?
Przede wszystkim dostałem czas na lodzie i dzięki temu miałem szansę pokazać trenerom na co mnie stać, i szybko przekonałem ich, że mogą na mnie stawiać. Udało mi się w Żylinie odbudować pewność siebie, powróciła do mnie także radość z gry. Bo przecież gdy nie ma funu, gra się zdecydowanie trudniej. Z kolei gdy jest duży icetime, powraca pewność siebie, a w ślad za nią podąża skuteczność. I to największy sekret mojej przemiany.
Zresztą liga słowacka bardzo mi odpowiada, jest ofensywna, a ja dobrze się czuję na słowackich lodowiskach, zresztą znam je już całkiem nieźle dzięki sezonom spędzonym w Liptowskim Mikulaszu.
Wciąż jesteś związany z kontraktem z zespołem z Trzyńca, a w Żylinie grasz na wypożyczeniu. Zastanawiasz się już co czeka Cię w przyszłym sezonie?
Tak naprawdę zobaczymy jak potoczy się dalej ten sezon, on pewnie w jakiejś mierze wpłynie na moją przyszłość. Na razie jednak nie chcę sobie niepotrzebnie zaprzątać głowy sprawami, na które przyjdzie czas. Skupiam się na jak najlepszej grze, i wraz z zespołem chcemy zaliczyć świetny sezon. I dopiero po jego zakończeniu będę się zastanawiać co dalej, czy zostanę w Żylinie, czy klub z Trzyńca się o mnie upomni. To jednak dylematy, których na szczęście nie muszę teraz rozstrzygać.
W ostatnich dniach drużynę Wilków z Żyliny opuścił jeden z kluczowych graczy, Nick Jones, który obrał kierunek czeski i podpisał kontrakt w Dynamie Pardubice. Jak duża to strata dla zespołu?
To bardzo duża strata, Nick był jednym z liderów zespołu, wiodącą postacią z bardzo dużą produktywnością. To bardzo ambitny zawodnik, który po otrzymaniu takiej oferty na pewno się ucieszył, z kolei klub nie tylko nie robił mu żadnych problemów, ale również skorzystał na transferze finansowo. Widziałem, że w debiucie we czeskiej ekstralidze już strzelił gola. Wiemy, że na pewno tak z biegu nie zapełnimy po nim miejsca, i pewnie trochę czasu będziemy potrzebować, aby odbudować formacje.
I pewnie zespół w tym celu wykorzysta właśnie rozpoczętą przerwę na mecze reprezentacyjne. Ty powracasz do kadry, więc pewnie wszystkie nieporozumienia związane z Twoją grą w kadrze zostały szczęśliwie rozwiązane…
Tak, będę na zgrupowaniu kadry w Sosnowcu i mam nadzieję, że zagram w meczach turniejowych. Jestem profesjonalistą, chcę grać w hokej, i wciąż czerpać z tego radość. Nie mam takiej natury, aby w mediach roztrząsać pewne sprawy, więc cieszę się, że wszystkie niefajne historie z ostatnich miesięcy są już za mną. Cieszę się na mecze reprezentacji, spotkam kolegów, których trochę nie widziałem. I dalej utrzymuję, że dla mnie to realny scenariusz abyśmy w tym roku wywalczyli awans do światowej elity. Dla mnie to zresztą bardzo dobry plan – jak najdłuższy sezon w Żylinie, a zaraz potem pełna gotowość na mistrzostwa świata.
Rozmawiał: Marcin Mońka
Fot. Robert Kania