zklepy.pl
Image default

Michał Piszczek: Hokej łączy!

Takiej inicjatywy w polskim hokeju jeszcze nie było. Grupa toruńskich śmiałków pokonała ponad cztery tysiące kilometrów, by udowodnić, że w tej dyscyplinie granice nie istnieją, a ich działaniom przyświecał wyższy cel. O kibicowaniu, zagranicznych obserwacjach oraz kulisach całego przedsięwzięcia porozmawialiśmy z pomysłodawcą wyprawy – Michałem Piszczkiem.

Kacper Langowski, zklepy.pl: Toruński klub za dwa lata obchodzi stulecie swego istnienia. Wy obchody zaczęliście jednak już teraz. Skąd wziął się pomysł na tak niecodzienną wyprawę?

Michał Piszczek, pomysłodawca „Hokej Łączy”: – Pomysł to bardzo prozaiczna sprawa. Tę podróż wymyśliłem ja. Oglądałem na Netfliksie film o kibicach, którzy przejechali z piłką całą Europę i kawałek świata. Tytułu nie pamiętam, ale było to mieszane towarzystwo: Anglicy i Niemcy. Jechali z Wielkiej Brytanii na Mistrzostwa Świata w Rosji. Na tej piłce zbierali podpisy i uznałem, że byłoby fajnie zrobić taką inicjatywę w hokejowym klimacie. Jako że często jeździmy do Trzyńca, do naszych przyjaciół z Oceláři, to pomyślałem, że warto przemierzyć Polskę, Czechy i Słowację – najbliższe nam kraje, które najlepiej znamy.

Zgaduję, że to nie jest wasz jedyny pomysł, by uświetnić obchody stulecia toruńskiego klubu hokejowego.

– Rozpoczęliśmy dwa lata szybciej od zaproszenia HC Oceláři Trzyniec do Torunia. Chcielibyśmy, by czterokrotni mistrzowie Czech rozegrali z naszymi chłopakami mecz. Nie wiem, czy to jest realne, czy też nie, ale dopóki nie spróbujemy, to się nie dowiemy. Pomysłów jest cała masa i myślę, że ogrom rzeczy będziemy realizować wraz z klubem. Ta inicjatywa wyszła jednak od kibiców i myślę, że warto było pojechać; pokazać, że taki klub istnieje i jesteśmy jednym z najstarszych klubów w Polsce.

Taka wyprawa musiała być też niemałym wyzwaniem logistycznym.

– Odwiedziliśmy łącznie 38 lodowisk. Poświęciliśmy na to osiem dni i przejechaliśmy dokładnie 4 088 kilometrów. Nie ukrywam, że program był dosyć napięty, trzeba było się spieszyć. Na szczęście w Czechach i Słowacji te odległości między klubami nie są duże. Tak naprawdę, największą trasę pokonaliśmy w Polsce, bo wiadomo, że my i Gdańsk jesteśmy najdalej położeni na północy. W Czechach przejechanie z jednego lodowiska do drugiego zajmowało nam nierzadko raptem godzinę. Na pewno było warto zobaczyć, w jakim stanie jest infrastruktura i jak radzą sobie Czesi oraz Słowacy. Dla nich to sport narodowy i wszystko kręci się wokół hokeja na lodzie.

Uczestnicy akcji „Hokej łączy” odwiedzili łącznie 38 lodowisk w Polsce, Czechach i na Słowacji. Łączna długość trasy? 4 088 kilometrów.

Czy choć przez chwilę zwątpiliście w szansę jej powodzenia?

– Nie, ani razu. Na początku była wątpliwość, czy uda nam się załatwić samochód od sponsora, ale kiedy dowiedzieliśmy się, że go mamy, to byłem przekonany – i reszta ekipy chyba też – że to jest realne i pojedziemy. W dzisiejszych czasach ciężko jest ogarnąć cokolwiek, tym bardziej biorąc pod uwagę takie przedsięwzięcie. Zależało nam też na tym, by przyświecał nam wyższy cel. Oprócz pokazania, że w Toruniu istnieje taki klub i odwiedzenia wszystkich lodowisk, liczyliśmy, że przywieziemy też gadżety i weźmiemy ze sobą hokejową koszulkę, które zlicytujemy na rzecz toruńskiego hospicjum dziecięcego „Nadzieja”. Wiadomo, że takie instytucje to worek bez dna, bo pieniądze są tam potrzebne zawsze i na wszystko. To nasza kolejna inicjatywa, którą zrealizowaliśmy, by przeznaczyć pieniądze na hospicjum. Wcześniej współpracowaliśmy z Aronem Chmielewskim, kiedy w Toruniu wizytowała reprezentacja. Odwiedziliśmy dzieciaki, przekazaliśmy im koszulkę z podpisami, którą również zlicytowaliśmy. Staramy się to robić cyklicznie, a dzięki temu przeżyliśmy przygodę życia.

Najprzyjemniejszy i najmniej przyjemny moment waszej podróży to…

– Nie było nieprzyjemnych momentów. Najlepszym przeżyciem było spotykanie kibiców innych klubów, zawodników, działaczy. Mnie osobiście najbardziej zaskoczyła wizyta w Popradzie, czyli tuż przed samą Polską. Trwał tam turniej przygotowawczy przed sezonem. Na miejscu spotkaliśmy ekipę fińskiego Vaasan Sport. Zagadaliśmy pewnego mężczyznę, który stał na trybunach i coś montował. Jak się okazało, to był trener tej drużyny. Mogliśmy obserwować jej trening, a następnie porozmawialiśmy z zawodnikami, którzy podpisali nam koszulkę. To było najprzyjemniejsze, wszyscy podpisali się na koszulce i krążkach. Byli zdziwieni, że wyruszyliśmy w taką podróż, bo słowa uznania były niesamowicie przyjemne. Szczególnie wspominam także wizytę w Michalovcach i spotkanie z Tomem Coolenem oraz Dušanem Devečką. Otrzymaliśmy bluzę meczową Marcina Kolusza oraz masę gadżetów. Pamiętam, jak trener Coolen stwierdził, że jesteśmy „zwierzętami”, bo to jest niemożliwe, by wybrać się w taką podróż. Cały czas powtarzał, że jesteśmy „szalonymi zwierzętami”. (śmiech) Poznaliśmy ciebie, poznaliśmy kibiców z Katowic, którzy na nas czekali, poznaliśmy kibiców w Sanoku. Wiedziałem, że są tam fajni kibice, ale to przyjęcie, jakie nam zgotowali i ilość wręczonych gadżetów, wspólne piwo, możliwość obejrzenia meczu także były niesamowite. Widzieliśmy też mecz w Koszycach, gdy wyszedł do nas menedżer marketingu i dał nam darmowe bilety. Największe wrażenie zrobiła na nas hala Slovana Bratysława. Sam fakt, iż mogliśmy wejść do środka, robi wrażenie. Ruchome schody, trzy lodowiska przygotowawcze… Potężny klub, w którym widać, że są pieniądze. Niestety, ominął nas mecz w Hokejowej Lidze Mistrzów z HC Davos. Musieliśmy jechać dalej, gdyż terminarz był napięty, ale nie żałujemy, bo w mniejszych miejscowościach zostaliśmy niesamowicie przyjęci.

W moim kolejnym pytaniu chciałem zapytać cię, który klub przyjął was najlepiej, ale widzę, że ciężko byłoby o jednoznaczną odpowiedź.

– To prawda. Na pewno w Michalovcach, Sanoku i Katowicach było przesympatycznie, bo widzieliśmy się bezpośrednio z kibicami. Bardzo miło było też w Trzyńcu, gdzie czujemy się jak u siebie. Mieliśmy możliwość zejścia do szatni, gdzie wyszli do nas Aron Chmielewski i Alan Łyszczarczyk. Podpisali nam koszulkę, zrobiliśmy zdjęcia. Przekazaliśmy również list intencyjny z naszego klubu z zaproszeniem dla HC Oceláři Trzyniec. Całą halę, pomieszczenia, kibiców i zawodników znamy tam od podszewki.

Wizyta w Trzyńcu i autograf złożony przez Arona Chmielewskiego.

Skoro jesteśmy w temacie Trzyńca, to skąd wzięła się twoja sympatia do tego klubu? Prowadzenie polskiego fanklubu oraz wytatuowanie herbu „Stalowników” to spore poświęcenie.

– To czysty przypadek. Na mecze w Toruniu uczęszczali ludzie z Sierpca, którzy na Woodstocku poznali chłopaka z Trzyńca. Od słowa do słowa uznaliśmy, że możemy tam pojechać i skorzystać z jego zaproszenia. Pewnego dnia, 7 lat temu, w sześć osób pojechaliśmy na nasz pierwszy mecz. Mieszkaliśmy u wspomnianego chłopaka w Bystrzycy, miejscowości tuż za Trzyńcem. Wówczas „Stalownicy” grali z Kometą Brno. Mieliśmy okazję, by porozmawiać z legendą trzynieckich kibiców – Markiem Brodą – który w latach 90. prowadził doping. Kibice byli zaskoczeni, że pokonaliśmy ponad 500 kilometrów, co przekłada się na siedem godzin jazdy – praktycznie identyczna odległość, co do ich przyjaciół z Karlowych War, z którymi mają zgodę. Wsiąknęliśmy po pierwszym meczu, tym bardziej, że Oceláři wygrali 10:1. Na starej hali atmosfera była niesamowita, a tuż potem oddano do użytku nowe lodowisko. Poznaliśmy się z kibicami, robiliśmy wspólne smycze, przygotowaliśmy zaproszenia do Torunia z rabatami dla mieszkańców Trzyńca. W końcu udało się założyć również polski fanklub HC Oceláři Trzyniec. W szczytowym momencie z Torunia na mecz pojechały autokarem 44 osoby, a ogółem na trybunach zasiadło ponad stu kibiców. Przygotowaliśmy również biało-czerwoną sektorówkę z trzynieckim smokiem. Wyszła z tego masa inicjatyw, na przykład „mecz przyjaźni” pomiędzy kibicami z Torunia i Trzyńca. W naszej drużynie występował Aron Chmielewski w koszulce ówczesnej Nesty Toruń. Zagraliśmy na głównej hali na nowym lodowisku, co było niespodzianką. W Toruniu bardzo ciepło przyjęliśmy kibiców z Trzyńca. Stwierdzili, że w Polsce jest dobra atmosfera dzięki mniejszym halom, przez co powstaje większy hałas. Nieco kurtuazyjnie dodali też, że poziom jest wysoki. Z kolei, kiedy wracamy do Polski zastanawiamy się, dlaczego nasi hokeiści grają w zwolnionym tempie (śmiech). W Toruniu wynajęliśmy zabytkowy tramwaj i jeździliśmy po mieście z transparentem naszego fanklubu. Ta przyjaźń trwa od lat, a narodziła się z czystego przypadku. W Czechach Trzyniec jest określany mianem „Polaczków”, co nam też przypasowało. Mieszkańcom Górnego Śląska zazdroszczę bliskości do klubu, a my staramy się być średnio na trzech – czterech meczach w sezonie.

Jak widać, toruńskich wizyt w Trzyńcu było siłą rzeczy więcej. Dobrze byłoby zobaczyć „Stalowników” na lodzie w Toruniu. Jak oceniasz szansę na ich występ w jubileuszowym meczu?

– Serce mówi, że wszystko się uda. To byłoby wielkie wydarzenie nie tylko dla mieszkańców Torunia, ale podejrzewam, że dla wszystkich kibiców hokeja w Polsce. Być może nie przyjechałby do nas pierwszy garnitur, a posiłki z Frydka-Mistka. Liczymy na nich. W Trzyńcu jesteśmy znani, pisały o nas gazety, a nazwa „Toruń” nie jest im obca. Wiem też, że klubowy profil obserwuje sporo Czechów. Namówiliśmy naszego prezesa, by napisał wspomniany list, który następnie został przekazany przez panią z marketingu do rąk prezydenta Oceláři. Aron Chmielewski na pewno będzie namawiał władze klubu do tego, by zagrać. To tak właściwie nasz chłopak, gdyż pochodzi z Gdańska, a to prawie jak… Toruń. Warto zaznaczyć też, że Trzyniec jest klubem bogatym, wszystko zależne jest od logistyki i wolnych terminów.

HC Oceláři Trzyniec na pewno dostrzega potencjał w polskich kibicach. Pozyskanie Filipa Komorskiego, Alana Łyszczarczyka i Bartosza Ciury w zeszłym sezonie miało zapewne swój marketingowy podtekst.

– Jasne, że tak. Sam fakt, że są tak blisko naszej granicy i występuje tam Aron Chmielewski sporo mówi. Na pewno ktoś go wypatrzył w Krakowie, a Czechom zależy, by budować rozpoznawalność własnej marki. „Stalownicy” mają sporo sympatyków w Polsce. Miasto może nie jest piękne, ale ma swój klimat, głównie ze względu na hutę. Pierwsza wizyta na pewno robi wrażenie i łatwo zakochać się w tym klubie od pierwszego wejrzenia. Nie umniejszając naszym kibicom fanatyzmu, to czuć, że Czesi żyją hokejem.

Swoje robi też frekwencja na trybunach.

– Tak, bardzo podoba mi się choćby relacja między kibicami gospodarzy i gości. Praktycznie na każdym meczu sektor przyjezdnych jest wypełniony. Być może na trybunach zdarzają się przeciwne sobie przyśpiewki, ale na przerwie wszyscy stoją razem i piją ze sobą piwo, bez żadnej agresji. Nigdy nie byłem świadkiem bójki ani awantur. Miło jest pojechać na mecz bez obawy, że ktoś wybije ci zęby. Na pewno zdarzają się odosobnione, nieprzyjemne przypadki, ale Trzyniec, Praga czy nawet Ostrawa są przyjaznymi miejscami.

Wspólny cel i wizyty w różnych zakątkach Polski, Czech i Słowacji były świetną okazją do nawiązania nowych znajomości oraz poznania hokejowej kultury od innej strony.

Jak widać, Trzyniec idealnie wpisuje się w ideę hasła „Hokej Łączy”.

– Hokej łączy. Dzięki naszym wizytom poznaliśmy również innych kibiców: z Litvínova, przyjaciół Trzyńca z Karlowych War – polecam wszystkim odwiedzić to miasto. Szczególnie przyjemnie wspominam nasz wyjazd z kibicami Trzyńca i Karlowych War, kiedy cały autobus Czechów śpiewał hymn KH Energi Toruń – „Forza TKH”. Tak to powinno wyglądać, tak jak chociażby też przy okazji naszej ostatniej wizyty w Katowicach – niezwykle ciepłe przyjęcie i owocne rozmowy o hokeju. Hasło, że „Hokej łączy” jest jak najbardziej adekwatne, a nasza podróż je tylko potwierdziła.

Podczas waszej podróży towarzyszyła wam charakterystyczna bluza hokejowa. Kiedy wziąłem pisak do ręki, by złożyć na niej swój podpis, ciężko było mi znaleźć wolne miejsce. Czy liczyliście wszystkie autografy?

– Nie liczyliśmy i nie będziemy tego robić. Najważniejsze, że z każdego lodowiska przywieźliśmy podpis. To nie tylko autografy hokeistów, ale dla przykładu w Janowie spotkaliśmy pana rolbistę, który także się podpisał. W Popradzie spotkaliśmy ekipę Vaasan Sport, w Nowej Wsi Spiskiej również podpisała się cała drużyna. Mamy także autograf Branko Radivojeviča, Martina Růžički, Pawła Zygmunta. Pozostając przy Pawle, to serdecznie go pozdrawiamy, gdyż to bardzo skromny i ułożony chłopak. Dzięki takim zawodnikom jak on, Aron czy Alan, którzy grają za granicą, nasza reprezentacja tylko zyskuje. Warto więc ich wspierać i trzymać za nich kciuki, bez względu na drużynę. Dzięki podpisom pokazujemy, że jesteśmy jedną wielką hokejową rodziną. Na naszym facebookowym profilu licytujemy także inne gadżety. Bluza zostanie zlicytowana jeszcze w tym roku, w kulminacyjnym punkcie naszej akcji. Tak jak wspominaliśmy, cały zysk zostanie przekazany na hospicjum dziecięce. Na naszych licytacjach pojawi się również trykot Škody Pilzno oraz piękna bluza Marcina Kolusza z Dukli Michalovce z autografem zdobytym dzięki uprzejmości katowickich kibiców. Warto licytować, tym bardziej, że środki trafiają na szczytny cel.

Odnoszę wrażenie, że w porównaniu do klubów zagranicznych, w polskim hokeju kwestie charytatywne wciąż pozostają nieco w tyle. Przytoczę tu chociażby przykład licytacji bluz meczowych po każdym sezonie. Czy uważasz, że w polskim hokeju drzemie potencjał charytatywny?

– Na pewno tak. W Polsce organizuje się już chociażby akcje „Teddy Bear Toss” czy licytacje na różne potrzeby. Wydaje mi się, że tak to właśnie powinno wyglądać. Sport i drużyny hokejowe są na tyle nośnym źródłem dobrego przekazu, że powinny pomagać. Wiadomo, u nas są nieco inne realia, kiedy to kompletów hokejowych jest bardzo mało i są one wykorzystywane przez cały sezon. Warto organizować takie akcje, gdyż nie brakuje u nas hokejowych fanatyków, a to także gratka dla osób niekoniecznie związanych z hokejem. W naszych działaniach przyświeca nam wyższy cel.

Wizyta w Popradzie i niespodziewane spotkanie z byłą ekipą Marcina Kolusza – fińskim Vaasan Sport.

Nasze kluby mogą uczyć się także na polu czysto marketingowym.

– W Czechach funkcjonuje taka akcja, jak Radegast Index, gdzie punktowani są najbardziej waleczni zawodnicy. Za zwycięstwo w danym okresie kibice danego klubu otrzymują określoną liczbę beczek Radegasta, choć wiemy, jak w Polsce wygląda kwestia reklamy alkoholu. Na jednym z meczów Trzyńca z okazji urodzin pewnego działacza piwem nagrodzono również cały sektor, na którym zasiadał po odśpiewaniu „Sto lat”. Zawsze będę podawał Trzyniec jako przykład, bo z tego klubu można czerpać garściami. Widać w tym ciężką pracę włożoną w marketing. Kluby wiedzą, że to kibic jest sponsorem, a zawodnicy jako zespół są produktem, który należy sprzedać. Nie mają zatem żadnych oporów, by wspierać swój klub na każdym polu. Niegdyś w Trzyńcu otwierano nowy pub, przyozdobiony w barwy Oceláři. Na otwarciu pierwsza „piątka” nalewała piwo kibicom. To coś niesamowitego. Zawodnicy znani ze światowych tafli, reprezentanci Czech i Słowacji stanęli za ladą. Oni wiedzą, że to ich obowiązek i bardzo chętnie biorą udział w meczach charytatywnych. Co roku przed sezonem na stadionie w Bystrzycy organizowany jest piłkarski mecz pomiędzy kibicami a zawodnikami „Stalowników”, który przyciąga szeroką widownię. Po sezonie zawodnicy odwiedzają nawet najmniejszych sponsorów. Tym śladem powinni pójść marketingowcy w naszym kraju: pieniądze małych firm są tak samo ważne, co środki dużych „molochów”.

Czasem odnoszę wrażenie, że u zawodników za granicą panuje wyższa świadomość, iż to właśnie kibice są też źródłem ich utrzymania.

– Zawodnikom nic po pieniądzach, skoro występowaliby przy pustych trybunach. Myślę jednak, że małe kluby też uczą się tego, że w kibicach tkwi potencjał. Widać to chociażby w sytuacjach kryzysowych, czy to w Janowie, czy też ostatnio w Sanoku, gdzie kibice mocno wsparli swe kluby, dzięki czemu hokej może dalej funkcjonować. Sponsorzy również dostrzegli, że mieszkańcom zależy, przez co śmiało zainwestowali swe pieniądze, by te kluby przetrwały. Nawet kilkanaście lat temu, kiedy zakładaliśmy klub kibica, w Toruniu przyświecał nam cel, że hokej łączy i zawsze lepiej jest mieć wkoło przyjaciół niż wrogów.

Dzięki gościnności HC Koszyce, Michał Piszczek i spółka mieli okazję do obejrzenia meczu z trybun okazałej Steel Areny.

Podając sztandarowy przykład, odnosiłeś się głównie do Czech. Czy uważasz, że hasło „Hokej łączy” pasuje również do polskiego hokeja?

– Dzięki temu wyjazdowi poznaliśmy sporo nowych osób, więc poszerzą się nasze możliwości wyjazdów na kolejne mecze. Wszyscy wiemy, jaki klimat panuje na trybunach w Polsce. Są miasta, gdzie ciężko jest się wybrać bez poczucia zagrożenia. Wszystko tylko dlatego, że pochodzi się z innego miasta. Przenoszone są zwyczaje ze stadionów piłkarskich. Normą powinny być spotkania z kibicami przeciwnych drużyn, gdzie spokojnie można siąść przy piwie i pogawędzić o hokeju. Wszyscy powinniśmy dążyć, by takie zachowania były akceptowane, a agresja powinna być wyrzucana poza lodowisko. Zdaję sobie sprawę z tego, że do tego długa droga i zawsze znajdą się osoby, które przyjdą na mecz tylko po to, by rozładować swoje frustracje. Nie powinno być na to przyzwolenia.

Tak jak wspomniałeś, głównym prowodyrem zdaje się być zakorzeniona kultura „hoolsowa”. Patrząc na ekscesy sprzed kilkunastu lat, sytuacja ta uległa jednak zauważalnej poprawie.

– Da się to zaobserwować. Podoba mi się, kiedy oglądam w telewizji mecze Cracovii, GKS-u Tychy, GKS-u Katowice czy Unii Oświęcim, to doping robi wrażenie. To koloryt tej dyscypliny, który dodaje skrzydeł hokeistom i barw całemu spotkaniu. Nie łączy się to jednak z agresją.

***

Jako patron medialny tego projektu dziękujemy jeszcze raz za nawiązanie nowych znajomości, wymianę swych hokejowych spostrzeżeń, a także za cały wkład wniesiony w promowanie hokeja na lodzie. Hokej łączy!

Sprawdź aktualnie trwające licytacje, z których dochód zostanie przekazany na cele charytatywne.

Najnowsze artykuły

KH Energa chce iść za ciosem i zamknąć rywalizację w czterech meczach

Mikołaj Pachniewski

Gościński: Podhale to drużyna z jajami

admin

Trudna sytuacja JKH GKS Jastrzębie. Wierzą w odwrócenie losów

Mikołaj Pachniewski

Skomentuj