Za nami runda ćwierćfinałowa Mistrzostw Świata Elity. Do dalszej fazy awansowały reprezentacje Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Kanady oraz Finlandii.
Koszmar Szwajcarów powrócił. Niemcy lepsi po karnych
Starcia Szwajcarów z Niemcami mają szczególny wydźwięk pośród lokalnych kibiców, a obydwie reprezentacje sparowały się ze sobą po raz pierwszy w 1910 roku. Wczorajsze spotkanie lepiej rozpoczęło się dla Helwetów, którzy wypracowali dwubramkowe prowadzenie.
Jeszcze w pierwszej tercji wynik zdołał otworzyć Ramon Untersander, który zwieńczył błyskotliwą akcję swojego zespołu, popisując się skutecznym strzałem z bulika. W drugiej tercji kolejny cios wyprowadził natomiast Fabrice Herzog, ponownie wykorzystując okazję, jaka nadarzyła się po zespołowym wyprowadzeniu ataku. Nie podłamało to jednak podopiecznych Toniego Söderholma, którzy niespełna cztery minuty później zdołali zdobyć bramkę kontaktową. Krążek szczęśliwie dla Niemców w podbramkowym zamieszaniu znalazł się tuż pod łopatką kija Toma Kühnhackla, a ten nie zmarnował dogodnej sytuacji.
Na 44 sekundy przed końcową syreną Szwajcarów nawiedziły demony przyszłości. Dwa lata temu, przy okazji ostatniego turnieju rangi mistrzowskiej, Kanadyjczycy zdołali wyrównać stan meczu, gdy zegar wskazywał jedną sekundą do końca spotkania. Tym razem ponowną dramaturgię zapewnił Leon Gewanke, powodując istną eksplozję radości wśród swojej ekipy.
Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia, choć Helweci mogli ją zakończyć na swoją korzyść. Czekały nas zatem rzuty karne. Te skuteczniej egzekwowali Niemcy, a w rolę kata Szwajcarów wcielił się Marcel Noebels. Drużyna dowodzona przez Patricka Fischera może zatem pluć sobie w brodę, natomiast Niemcy świętują pierwszy od 2010 roku awans do półfinału Mistrzostw Świata Elity, gdzie zmierzą się z Finami.
Szwajcaria – Niemcy 2:3 pk. (1:1, 1:1, 0:1, 0:0 d., 1:2 k.)
1:0 – Ramon Untersander – Santeri Alatalo, Philipp Kurashev (15:17),
2:0 – Fabrice Herzog – Tristan Scherwey, Christoph Bertschy (33:26),
2:1 – Tom Kühnhackl – Tobias Rieder, Marco Nowak (37:23),
2:2 – Leon Gawanke – Dominik Kahun, Marcel Noebels (59:16, 6/5),
2:3 – Marcel Noebels (70:00, decydujący rzut karny).
Amerykanie nie pozostawili złudzeń Słowakom. Dublety Blackwella i Garlanda
Hokeiści zza oceanu byli naturalnie faworytami tego pojedynku i w pełni sprostali oczekiwaniom swych fanów, pieczętując swe zwycięstwo już w pierwszej tercji, kiedy to padły trzy bramki. Pierwsze trafienie padło łupem Briana Boyle’a, który zdecydował się na siłowy wariant wykończenia akcji, uderzając tuż nad lodem. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, a Amerykanie świętowali już kolejne trafienie. Tym razem Colin Blackwell wykorzystał odegranie Kevina Labanca, nie marnując dogodnej pozycji. Jakby tego było mało, Conor Garland na pół minuty przed końcem pierwszej odsłony zwiódł obronę rywala, a następnie oszukał bramkarza oddając strzał na krótszy słupek, aplikując Słowakom trzecią bramkę.
W kolejnej tercji pierwsi ukąsili jednak podopieczni Craiga Ramsaya. Peter Cehlárik (mający obecnie najwięcej punktów w generalnej klasyfikacji kanadyjskiej) uderzył z ostrego kąta na bramkę Cala Petersena, a ten popełnił spory błąd, przepuszczając krążek. Amerykanie nie utracili jednak kontroli nad przebiegiem spotkania, czego efektem były trzy kolejne gole zdobyte przez Blackwella, Sashę Chmelevskiego i Garlanda.
Reprezentanci Stanów Zjednoczonych są zatem o dwa kroki od wywalczenia pierwszego złotego medalu Mistrzostw Świata Elity od ponad 60 lat. Kolejną przeszkodą na ich drodze są hokeiści z Kanady. Słowacy kończą natomiast ten turniej z najmłodszą kadrą w historii ichniejszego hokeja oddelegowaną na światowy czempionat.
Stany Zjednoczone – Słowacja 6:1 (3:0, 1:1, 2:0)
1:0 – Brian Boyle (13:08),
2:0 – Colin Blackwell – Kevin Labanc, Eric Robinson (15:25),
3:0 – Conor Garland – Trevor Moore, Zac Jones (19:30),
3:1 – Peter Cehlárik – Róbert Lantoši (32:12),
4:1 – Colin Blackwell – Eric Robinson, Kevin Labanc (36:50),
5:1 – Sasha Chmelevski – Christian Wolanin (45:15),
6:1 – Conor Garland – Christian Wolanin, Trevor Moore (58:45).
Zwycięzcy grupy nie sprostali Kanadyjczykom
Śledząc wyniki fazy grupowej, ten mecz mógł mieć tylko jednego faworyta. Rosjanie w cuglach wygrali rywalizację w grupie A, Kanadyjczykom do awansu była natomiast potrzebna spora doza szczęścia. Faza pucharowa rządzi się jednak swoimi prawami, o czym boleśnie przekonali się podopieczni Walerija Bragina.
Warto odnotować także, iż selekcjoner ekipy ze wschodu otrzymał do dyspozycji Siergieja Bobrowskiego, który zakończył swój sezon we Florida Panthers po porażce z Tampa Bay Lightning. Na pierwsze trafienie przyszło nam jednak poczekać ponad pół godziny czasu gry. Wyprowadził je Jewgienij Timkin, mieszcząc szczęśliwie krążek w niemalże pustej bramce, po niefortunnej interwencji Darcy’ego Kuempera. Bobrowski, który miał stanowić spore wzmocnienie „Sbornej”, nie popisał się jednak przy wyrównującym golu Adama Henrique’a, jaki padł w liczebnej przewadze Kanadyjczyków.
Po zakończeniu regulaminowego czasu gry na tablicy widniał remis, wobec czego do wyłonienia zwycięzcy niezbędna była dogrywka. Tę szybko na swą korzyść rozstrzygnęli hokeiści z Kraju Klonowego Liścia. Troy Stecher, a więc nominalny defensor, błysnął sporą dozą fantazji i techniki, zwodząc obrońców, a następnie dogrywając do Andrewa Mangiapanego, któremu nie pozostało nic innego, jak tylko ulokować „gumę” w siatce.
W półfinale Kanadyjczycy zmierzą się ze swoimi sąsiadami ze Stanów Zjednoczonych. To spotkanie będzie miało dodatkowy wydźwięk, ponieważ obydwie ekipy rywalizowały ostatnim razem bezpośrednio ze sobą w tak później fazie czempionatu w 1950 roku. Wówczas Kanadyjczy zwyciężyli 5:0, lecz 10 dni wcześniej ponieśli porażkę 1:5, co jest dla nich najdotkliwszą przegraną w historii tej rywalizacji.
Rosja – Kanada 1:2 pd. (0:0, 1:0, 0:1, 1:0 d.)
1:0 – Jewgienij Timkin – Dmitrij Orłow, Władisław Kamieniew (34:32),
1:1 – Adam Henrique – Connor Brown, Maxime Comtois (45:03, 5/4),
1:2 – Andrew Mangiapane – Troy Stecher (62:12).
Zadecydowała jedna bramka. Finowie w półfinale
Podobnie jak przed dwoma laty, Finowie realizują hokejową filozofię, która mówi, iż nieważne, ile bramek zdobędziesz – ważne, by strzelić jedną więcej niż rywal. W myśl tej zasady, starcie Finlandii z Czechami przyniosło zaledwie jedną bramkę, która dała awans podopiecznym Jukki Jalonena.
Finowie pierwsze trafienie świętowali już w pierwszej tercji; sędziowie szybko ucięli jednak ich radość, gdyż po analizie wideo stwierdzili, że krążek nie przekroczył linii bramkowej. Co się odwlecze, to nie uciecze i w drugiej odsłonie Jere Innala zdobył już w pełni prawidłowego gola, dobijając krążek z najbliższej odległości. Jak się później okazało, była to bramka która przesądziła ostatecznie o triumfie Suomi.
Czesi walczyli zaciekle o wyrównanie, wycofując jeszcze bramkarza, lecz ich wysiłki spełzły na niczym. Finowie wciąż mają więc szansę na obronę tytułu mistrzowskiego wywalczonego w 2019 roku.
Finlandia – Czechy 1:0 (0:0, 1:0, 0:0)
1:0 – Jere Innala – Iiro Pakarinen, Petri Kontiola (32:55).