zklepy.pl

Polski Messi, dziesięć kijów za „Przygo” i pizza po meczu. Druga część wywiadu z Elmem Aittolą

Pierwsza część wywiadu z byłym trenerem STS-u Sanok – Elmem Aittolą – traktowała o kulisach jego odejścia z Podkarpacia. W drugiej odsłonie poruszyliśmy z kolei znacznie szerszą tematykę, zahaczającą o przyszłość reprezentacji czy rozwój młodych zawodników. Wszystko to oczywiście okraszone masą anegdot, jakie Aittola zebrał podczas swoich hokejowych wojaży.

Wywiad stanowi kontynuację tekstu: Aittola przemówił. Były trener STS-u Sanok przybliżył kulisy odejścia. Zachęcamy do przeczytania pierwszej części, gdyż obydwa artykuły zostały sporządzone na podstawie tej samej rozmowy.

Powróćmy do tematu mentalności zawodników, gdyż uważam, że to bardziej zawiły temat. Śledzę polski hokej od 13 lat, ale krajowych hokeistów, którzy mają „mental” godny czołowych lig mógłbym policzyć na palcach jednej ręki. Nie uważam jednak, że to w pełni ich wina, skoro od tylu lat nie mają w reprezentacji wzoru do naśladowania. W tym okresie przez ligę przewinęła się masa zagranicznych zawodników, którzy przyjechali do Polski, by odcinać kupony, bynajmniej nie świecąc przy tym przykładem profesjonalizmu. Ciężko się dziwić, że polscy hokeiści podchodzą do swoich obowiązków jak do codziennej pracy, a nie do możliwości lepszego życia za oceanem, skoro nie mają nawet podstawy, by marzyć o grze w Ameryce.

– Całkowicie się z tobą zgadzam. W szatni Sanoka przez dwa lata miałem absolutne zero przywództwa. Od prawie pięciu lat uczestniczyłem przy transferach fińskich zawodników do Polski, znam więc to środowisko dłużej niż trwała moja praca w STS-ie. W tym czasie słyszałem wiele zakulisowych historii.

Raz podpytałem znajomego trenera, co sądzi o jednym z polskich hokeistów. Opowiedział mi, że gdy pokazał mu analizę wideo dotyczącą jego gry w defensywie, to ten odpowiedział mu śmiertelnie poważnie, że Lionel Messi też nie cofa się do obrony. To całkiem dobrze pokazuje sedno problemu.

Pomyślałem sobie, że gdybym udostępnił na Twitterze wyniki z testów wydolnościowych, to ludzie by mi nie uwierzyli. W tym sezonie mieliśmy gracza, któremu zorganizowałem trening biegowy na 3 000 metrów, to absolutna podstawa, jeżeli chcesz wejść na lód. Zajęło mu to 18 minut – to absolutnie najgorszy wynik, jaki widziałem w całej swojej karierze.

Polska to kraj, który kocha sport, ale nie ma hokejowej kultury. Pomimo całej miłości Polaków do piłki nożnej, siatkówki, MMA czy lekkiej atletyki, hokej tu się nie zakorzenił. Cofając się wstecz do 2016 roku budowałem skład w TUTO. Z polecenia agenta miałem okazję pozyskać trzech zawodników: Patryka Wronkę, Bartosza Fraszkę i Damiana Tomasika. Nie mogliśmy zaoferować im wiele, ale bylibyśmy im w stanie dać perspektywę na grę w Liidze, gdzie zarabialiby znacznie więcej. To było moje pierwsze przetarcie z polskim hokejem.

W Dukli Michalovce pracowałem z Marcinem Koluszem. To zajebisty koleś, ale nie udało nam się wyciągnąć z tego co najlepsze, bo byliśmy na Słowacji. Mieliśmy też Martina Przygodzkiego, to kolejna zabawna historia – wiesz, za ile ściągnęliśmy go z Sosnowca?

Nie mam pojęcia.

– Za dziesięć używanych kijów. Polski hokej w pigułce. Ciekawe, co będzie następne. Może wymiana za ziemniaki?

Śmieszyły mnie też komentarze kibiców pod jego transferem: „čo to kurva je?”. Kolejny Polak, nie mamy już swoich zawodników? Dopiero, gdy zostali uświadomieni, że jest Słowakiem z polskim paszportem, to go zaakceptowali. Mówi to jednak o tendencji do krytyki, jaka jest obecna w słowiańskich krajach. Skoro to polski zawodnik, to na Słowacji pewnie będzie miał przejebane.

Na Słowacji cały kapitał sportowy jest inwestowany w hokej, natomiast w Polsce największy nakład jest przeznaczany na piłkę nożną. Hokej jest zbyt mało popularny, a do tego pozbawiony pieniędzy z zewnątrz. Ludzie mogą narzekać, że bilety kosztują 20-30 złotych i są zbyt drogie. Jeśli chciałbym udać się na play-offowy mecz Mestis pomiędzy TUTO a Jokeritem, musiałbym wydać 30 euro ­– za mecz z zaplecza! Jeśli zaś wybrałbym się z synem do Turkuhalli [arena ekstraligowca z Turku, TPS – dop. red.], kupiłbym mu popcorn, zapłaciłbym za parking, to musiałbym wydać jakieś 80 euro za jeden mecz.

W Polsce nie zrobisz zbyt wiele z pieniędzmi za bilety, bo nikt nie chce za nie płacić. Jesteś w pełny zależny od wpływów sponsorów i miasta. Jeżeli dostaniesz dotację, to możesz obniżyć ceny biletów i ludzie będą szczęśliwi. Bez tego, musisz jednak wyciągnąć rękę do kibiców. W TUTO budżet opracowywany był na podstawie tego, ile pieniędzy wpłynie z biletów i ile dostaniemy od sponsorów. Jeżeli w Sanoku ustalilibyśmy ceny na poziomie 60 złotych, to niewiele osób chciałoby przyjść na mecz.

Wracając do postrzegania Polaków za granicą, czy nie uważasz, że środowisko hokejowe jest nieco ksenofobiczne? Po Mistrzostwach Świata dywizji IA w Nottingham, gdzie gwiazdą był Liam Kirk, część czołowych klubów europejskich odrzuciła go ze względu na niską rozpoznawalność brytyjskich hokeistów. Nie pomógł mu nawet fakt, że był draftowany przez Arizona Coyotes.

–  Nie nazwałbym tego rasizmem czy ksenofobią. Polscy zawodnicy nie cieszą się jednak jakimkolwiek respektem. Pamiętam, gdy Marcin Kolusz podpisał kontrakt w Liidze i kibice zastanawiali się, dlaczego wzięto starego Polaka. Gdyby Patryk Wronka miał kanadyjski paszport, przebierałby w ofertach ze Słowacji i Finlandii. O kilka lat młodszy Grzegorz Pasiut na pewno byłby świetnym centrem w słowackiej ekstralidze. To samo tyczy się większości czołowych zawodników reprezentacji, w szczególności Krystiana Dziubińskiego. Mogliby grać gdziekolwiek by chcieli, gdyby nie fakt, że są Polakami. Kiedy działacze europejskich klubów pytają o mnie rekomendacje, to kiedy podsuwam im polskie nazwiska, tylko przewracają oczami.

Polska Hokej Liga nie cieszy się też należytym respektem, pomimo że czołowe kluby są w pełni profesjonalne. Poprzedni sezon był bardzo wyrównany, ten był na pewno bardziej rozwarstwiony, jeżeli chodzi o poziom sportowy poszczególnych klubów. Jak przewidzieć końcową kolejność w polskiej lidze? Wystarczy porównać poziom zagranicznych zawodników. Z drugiej strony, ze względu na to, jak to mały jest to rynek, są oni mocno przepłacani.

Z jednej strony, Polska Hokej Liga nie jest wystarczająco doceniona, ale ustaliliśmy już, że nie ma tu niezbędnej kultury hokeja…

– Tu znów musielibyśmy pomówić o wzorach do naśladowania. Kiedy miałbym wymienić osobiste autorytety z Finlandii, byłoby mi znacznie łatwiej niż odnosić się do hokeistów z Polski. Jeżeli zapytasz juniorów o Mariusza Czerkawskiego, to część z nich może nawet go nie znać. Ba, jest większa szansa, że będą lepiej kojarzyć z Internetu Krzysztofa Oliwę, bo bójki lepiej klikają się na TikToku.

Z jednej strony, polski związek powinien zainwestować więcej w szkolenie trenerów, ale kogo oni będą trenować, skoro brakuje młodych zawodników? Powinno zreformować się rozgrywki juniorskie, ale kto będzie w nich brał udział? Jeśli porównasz 20-letniego polskiego hokeistę do Fina, to będzie dzielić ich około 120 do 200 rozegranych meczów w juniorach. Jeszcze gorzej jest z bramkarzami. Filip Świderski rozegrał pod moją wodzą więcej meczów w STS-ie niż kiedykolwiek wcześniej.

Młodzi Polacy muszą mieć więcej okazji do gry z mocniejszymi, lepszymi rywalami. Muszą także nauczyć się profesjonalizmu. Brak odpowiedniej kultury w połączeniu ze słabą mentalnością tworzy w tym wszystkim błędne koło. Hokej wymaga masę odpowiedzialności, której jeśli nie nabędziesz za dzieciaka, to nie nauczysz się, gdy będziesz dorosły.

W Polsce często chwalą się młodymi i perspektywicznymi hokeistami. Przeglądam skład, a tam zawodnicy, którzy mają po dwadzieścia kilka lat. Oni nie są już młodzi – za takiego można postrzegać nastolatka. Starsi zawodnicy, którzy rozegrali ponad setkę meczów i do tej pory się nie rozwinęli, najprawdopodobniej nie będą już lepsi. Tak jak wspomniałem, największe talenty to takie, które biorą karierę w swoje ręce i robią coś więcej dla samych siebie.

Znam osobiście Arturriego Lehkonena [napastnik Colorado Avalanche – dop. red.]. Wiem ile pracy włożył w to, by znaleźć się w NHL. W TUTO miałem Akiego Keinänena, najlepszego strzelca w historii Mestis. Przez ostatnie 10 lat łączył grę z pracą w szkole. Rozpoczynał każdy dzień na siłowni, o 7:30 był w szkole, po pracy wpadał do domu coś przekąsić i od razu ruszał na lodowisko, a później miał jeszcze jeden trening – i tak codziennie przez 10 lat. Zarabiał być może 2 000 euro z hokeja, praca przynosiła mu większy zysk. W pierwszym roku w Sanoku miałem jednego zawodnika, który łączył grę z pracą. Spytałem go, co powstrzymuje go przed wstawaniem rano i konsekwentnym treningiem? Jeżeli hokej ci przeszkadza w funkcjonowaniu, to skup się tylko na pracy, skoro możesz w niej zarobić więcej. Jeżeli po pracy wolisz jednak grać w Call of Duty niż zająć się treningiem, to nie możesz mieć pretensji do nikogo innego.

Jeżeli najlepszy strzelec Mestis musiał chodzić do pracy na pełen etat, to czy w takim razie polscy zawodnicy są przepłaceni? Jeżeli młody gracz otrzymuje na start wysoki kontrakt, bardzo łatwo może się nim zachłysnąć i osiąść na laurach.

– Tak jest wszędzie, nie tylko w Polsce, a wszystko zaczyna się w domu. W Finlandii jeżeli jesteś draftowany do NHL, to możesz liczyć na kontrakt opiewający na 90 tysięcy euro. Celem każdego zawodnika, który nie gra w NHL powinno być wyrwanie się do lepszej ligi niż ta, w której jest obecnie.

Za co odpowiadam jako trener? Za trening na lodzie, ale muszę mieć na uwadze, by nie przetrenować zawodników. Sanok był drużyną, która spędzała najwięcej czasu w podróży. W tym sezonie terminarz był naprawdę idiotyczny, najdurniejszy jaki widziałem. W zeszłym sezonie mieliśmy w styczniu około 34 meczów, teraz wyrobiliśmy tę normę jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Graliśmy trzy mecze w tygodniu, czasami spędzaliśmy w autobusie po 10 godzin. Kiedy więc mieliśmy trenować? We wtorek mecz w Toruniu, gdzie wyjeżdżaliśmy o świcie i wracaliśmy nazajutrz rano. Czy będziesz wtedy trenował? Nie. To może w czwartek? Być może, ale w piątek znowu masz mecz. Trening to moja działka. Zawodnicy są odpowiedzialni za więcej aspektów, chociażby za to, co jedzą. Tuzin jajek nie kosztuje tak dużo, a połowa z tego to dobry sposób na rozpoczęcie dnia. Jeżeli jednak wolisz jeść hot-dogi, słodycze i inny syf, to już jest twój wybór.

W zeszłym sezonie jechaliśmy do Jastrzębia na pierwszy mecz w sezonie. Zatrzymaliśmy się na postój, piłem kawę w autokarze i obserwowałem moich zawodników, którzy wracali ze stacji benzynowej i… jedli lody. Pomyślałem, sobie: „Co do chuja?” [tu Aittola robi dramatyczną pauzę – dop. red.]. Jeden z zawodników próbował mi usprawiedliwić, że pije colę  przed meczami, bo tak robi Owieczkin. Oprócz tego, zdecydowanie daleko mu było do Owieczkina.

Nie mam też wpływu na długość snu moich zawodników. Jeżeli nie prześpisz ośmiu godzin, nie masz szans na odpowiednią regenerację. Przy takim terminarzu, prędzej czy później rozchorujesz się od tego natężenia. W szczególności dla młodych sen jest „przereklamowany”.  Nie każdy jest jednak Patrikiem Laine, by grać do czwartej rano w Fortnite’a, a następnego wieczoru strzelać gole w NHL.

Pizza po meczu wchodzi w grę?

– Zdecydowanie, to jedno z lepszych dań, jakie można zjeść po meczu. W drugim sezonie w Michalovcach za przygotowanie fizyczne odpowiadał żywieniowy nazista. Był niesamowicie wkurzony faktem, że po wyjazdowym meczu zawodnicy jedli pizzę. Wparował do szatni i spytał się, kto ją zamówił. Odpowiedziałem, że to ja, czy ma z tym jakiś problem?

Zaczął wymieniać, że gracze potrzebują tego, tamtego i owego. Jasne! Pokaż mi, gdzie w niedzielę o 20.00 w Trenczynie dostaniesz tyle kurczaka, by nakarmić 20 silnych chłopów. Okej, nie było tematu. Po meczu potrzeba węgli, tłuszczu i trochę białka – to wszystko dostarcza pizza. Pizza na ogół jest też zawsze tego samego rozmiaru, to najprawdopodobniej najbardziej uniwersalna potrawa, jaką możesz zjeść na świecie.

Nie jest więc zła, dopóki nie opychasz się potem słodyczami czy chipsami, które swoją drogą w Polsce są do bani. Specjalnie przywiozłem ze sobą kilka paczek, by pokazać w klubie, że my Finowie potrafimy lepiej smażyć ziemniaki. Naprawdę nie wiem, dlaczego tak jest, skoro to wasze narodowe warzywo.

Dużo częściej je gotujemy niż smażymy. Wracając do hokeja, czy lubisz Róberta Kalábera?

– Myślę, że mamy dobrą relację. Róbert to twardy słowacki trener, lubimy ze sobą pogawędzić. Największym osiągnięciem polskiego hokeja w ostatnich 20 latach było to, że reprezentacja Kalábera zagrała na Mistrzostwach Świata Elity. Uważam, że zdecydowanie nie otrzymał za to wystarczającego szacunku.

Wielu kwestiach zdajesz się mieć podobną filozofię, co trener JKH. Co prawda trener Kaláber nie jest tak otwarty, ale myślę, że mógłby się z tobą zgodzić w wielu kwestiach.

 – Słowacja to także hokejowy kraj, dlatego łatwiej jest nam się dogadać.  Dla mnie, jako trenera, najważniejszym celem było wyciągnięcie jak najwięcej z najbardziej obiecujących zawodników takich jak Karol Biłas, Bartosz Florczak, Krzysztof Bukowski, Marcel Karnas czy Kacper Niemczyk. Nie ukrywałem tego przed nimi. Nigdy także nie odmawiałem pochwał zawodnikom, którzy na nie zasługiwali i byli godni zaufania, ale z drugiej strony, nie promowałem obiboków.

Rozmowa o pracowitości zawodników przypomina mi trochę sytuację Zacka Phillipsa, który przyjechał do Jastrzębia z nadwagą, ale po surowych treningach pod okiem Kalábera został najlepszym zawodnikiem w całej lidze. Gdy po sezonie przeniósł się do Unii Oświęcim i dostał wolną rękę od Toma Coolena, to został zwolniony po kilku spotkaniach.

– Dokonywanie transferów w Polsce z pewnością nie należy do najłatwiejszych. Żeby pozyskać zawodników do Sanoka, musiałem uruchomić wiele kontaktów. Jestem pierwszą osobą, który wypożyczyła zawodnika z aktywnym kontraktem w NHL do Polski [mowa tu o Markusie Kallionkielim z Vegas Golden Knights– dop. red.].

Pierwszym powodem, dlaczego zagraniczni zawodnicy przychodzą do Polski są pieniądze. Jest niewiele miejsc, gdzie tak przeciętni zawodnicy nie mogą liczyć na wyższe zarobki. Wybrałbym jednak mniejszy pieniądz, by trenować w Polsce niż zarabiać więcej i mieszkać w Rumunii. Polska to naprawdę przyjemny kraj do życia. Doceniałem zwłaszcza zakupy w Kauflandzie, wolałbym zdecydowanie robić tu zakupy z żoną i dziećmi niż u nas w naszych lokalnych sklepach (śmiech).

Z jednej strony Kaláber wyciągnął to co najlepsze z Phillipsa, a z drugiej nasuwa się pytanie, czy Coolen otrzymał w Oświęcimiu wystarczająco czasu od zarządu, by doprowadzić zawodników do ładu? Europejska kultura jest inna niż ta za oceanem. Kiedy Alexander Monteleone przyjechał na testy do Sanoka, był wyraźnie zapuszczony. Ciężko pracował, by wrócić do formy. Kiedy znowu zaczął go dołowoać, wziąłem go do swojego biura na rozmowę. Spytałem drania wprost, czy przestał się starać, bo dostał angaż na stałe. Zdjął koszulkę i pokazał mi wybity bark. Było jasne, że dla niego sezon już się skończył, ale on starał się dalej grać, bo wiedział, że był potrzebny. Ktoś musiał zastąpić kontuzjowanego Biłasa, a poza nim mieliśmy tylko czterech obrońców.

Nie słyszysz wielu takich historii, obcokrajowcy często narażają się i grają na progu swojej wytrzymałości. Mam ogrom podziwu dla takich zawodników jak Monteleone. Nie możesz też przewidzieć, co stanie się z zawodnikiem, którego świeżo zakontraktowałeś. Aku Alho miał być liderem naszej obrony w moim pierwszym sezonie. Doznał koszmarnej kontuzji. Widziałem tysiące meczów, ale nigdy nie widziałem, żeby komuś z taką łatwością pękła kość udowa. Możesz dać z siebie wszystko i myśleć, że zbudowałeś najlepszy zespół, ale w pewnym stopniu to wciąż będzie oparte tylko na twoich założeniach, które zweryfikuje rzeczywistość.

Jakie masz zdanie na temat agencji menedżerskich i wszelkiej maści agentów?

– Polski hokej jest na tyle mały, że nie uważam, by ktokolwiek z tutejszych hokeistów potrzebował menedżera. Uważam, że pod tym kątem dzisiejszy świat hokeja jest pojebany. Na Facebooku jest wielu chciwych agentów wciskających swoich zawodników, nie bacząc na ich dobro.

Jeżeli chcesz zrobić karierę za granicą, powinieneś wyjechać w wieku 14-15 lat. Wiele szemranych osób obiecuje to młodym zawodnikom. W zespole miałem zawodnika, który w zeszłym sezonie grał w czwartej lidze szwedzkiej. Powiedziałem mu wprost,  że dla mnie nie grał tak naprawdę nigdzie, zmarnował tylko rok kariery.

Spójrzmy, gdzie znajdują się młodzieżowe reprezentacje Polski. Dostają regularny oklep od krajów, gdzie nie ma profesjonalnej ligi hokeja. Najwyższa dywizja w Estonii to dla mnie czysta amatorka, ale większość juniorów gra w Finlandii.

W Polsce ciężko naprawić system rozgrywek juniorskich, bo jest zdecydowanie zbyt mało zawodników. Nie ma się co dziwić, skoro hokeja brakuje w największych miastach w kraju. To, co można zrobić, to wysłać najmłodszych za granicę. Ukształtowani mogą wrócić do kraju na rok czy dwa lata, a jeśli są na tyle dobrzy, to zostaną na obczyźnie na stałe. Gracze tacy jak Pasiut, Wronka, Kolusz  czy Dziubiński zrobili coś ze swoją karierą i spróbowali sił gdzie indziej. Kiedy ich zabraknie, nie będzie komu ich zastąpić. Wiadomo też, że są zawodnicy, którzy nie są dobrymi uczniami i nie mają takich perspektyw.  Wtedy masz tylko 10-15 lat, żeby wziąć się w garść, zarobić dobry pieniądz na resztę życia i nie skończyć za kierownicą autobusu czy serwując kurczaka w knajpie mamy.

Gdybyś stanął na czele polskiego hokeja, jakie kroki podjąłbyś w pierwszej kolejności, by postawić go na nogi?

 – Po pierwsze, upewniłbym się, że mi zapłacą (śmiech). Na pewno zadbałbym o to, by mieć osobę odpowiedzialną za rozwój młodych graczy, w szczególności tych najbardziej obiecujących, z perspektywą na stanowienie trzonu reprezentacji.

Postarałbym się też o większy rozgłos dla hokeja, chciałbym go szeroko promować i sprawić, by był jak najtańszy dla najmłodszych. Chciałbym zadbać o przyszłe pokolenie, by mogły skupić się tylko na hokeju.

Na mapę PHL trzeba przywrócić miasta takie jak Warszawa, Gdańsk czy Bytom. Ograniczyłbym także liczbę obcokrajowców – na pewno podnoszą poziom ligi, ale jeżeli mówimy o ożywieniu polskiego hokeja, to trzeba postawić na Polaków. Mniej zawodników zagranicznych obniża także poziom wejścia do ligi, co mogłoby zwiększyć liczbę drużyn. Jeżeli chcesz nawiązać równą walkę z czołówką, potrzebujesz w kieszeni około pięciu milionów złotych. Nikt nie da mniej tylko po to, żeby wygrać kilka meczów w sezonie. To byłyby moje pierwsze kroki, gdybym miał rozpocząć moją dyktaturę (śmiech).

Wywiad autoryzowany, przeprowadzony 5 marca 2025 roku.

Fot. Facebook / HK DUKLA Ingema Michalovce

Najnowsze artykuły

Zygmut: Czuję smutek i rozczarowanie

Redakcja

Aittola przemówił. Były trener STS-u Sanok przybliżył kulisy odejścia

Łoza: Pierwsze słyszę, o rozwiązaniu ze mną umowy. To jest żart

admin

Skomentuj