GKS Tychy to najbardziej utytułowana drużyna rozgrywek Pucharu Polski. W tym roku jednak nie udało się jej uzyskać promocji do tego turnieju. Co było tego powodem? Na to złożyło się kilka składowych. Czy tyszan czeka dłuższa przerwa od trofeów czy może jest to chwilowa zadyszka? Zapewne każdy kibic tyskiego klubu chciałby znaleźć lekarstwo na kiepskie wyniki swoich ulubieńców, jednak aby wyciągać jakiekolwiek wnioski, trzeba przeanalizować, co poszło nie tak.
Widmo przeszłości
Problemy tyskiego klubu nie rozpoczęły się w tym sezonie. Trwa to już o wiele dłużej. Wydaje się, że kluczowy w tej kwestii był sezon 2019/2020. Jeszcze za kadencji Andrieja Gusowa wydawało się, że coś w Tychach nie gra. Wyniki osiągane w lidze były zadowalające, a ponadto trójkolorowi bardzo dobrze prezentowali się w Champions Hockey League. Jednak w styczniu stało się coś, czego nie spodziewał się nikt. Z klubu odszedł Andriej Gusow, pozostawiając swoją drużynę w ciężkim momencie. Tyszanie wtedy bowiem złapali dołek formy, a ich gra była nader rozczarowująca. Plotki na temat rozstania Białorusina z klubem z piwnego miasta były bardzo różne. Niektóre źródła twierdziły, że białoruski szkoleniowiec był skłócony z zawodnikami, inne zaś donosiły o konflikcie z włodarzami. Sam zainteresowany nie rozwiał wątpliwości w wywiadzie dla portalu białoruskiej federacji.
– Powtarzam, że to była tylko moja decyzja. Myślę, że ona wyjdzie na dobre i drużynie, i mnie samemu. Nie było już chęci na dokończenie tego sezonu – powiedział Andriej Gusow.
Na miejsce trenera, naturalną drogą wstąpił Krzysztof Majkowski. Trzeba jednak przyznać, że nowy szkoleniowiec tchnął w drużynę nowe życie. Podczas gdy pierwsze miejsce w ligowej tabeli było zagrożone, tyszanie wychodzili z opresji obronną ręką. Po piętach deptały im bowiem drużyny z Oświęcimia i Jastrzębia-Zdroju. Zaraz na początku swojej przygody z pierwszą drużyną GKS-u Tychy, zespół pod jego wodzą wygrał z bezpośrednim rywalem (jak się później okazało) o mistrzostwo. GKS wygrał wtedy z Re-Plast Unią Oświęcim na własnym lodzie 3:0. Jednak trzy dni później miał o wiele trudniejsze zadanie. Musiał bowiem złożyć drużynę z wielu wychowanków z powodu wielu urazów podstawowych graczy na mecz z JKH GKS-em Jastrzębie. Skutek był tego taki, że tyszanie mimo ogromnych problemów kadrowych zwyciężyli z jastrzębianami. Te dwa wyniki były kluczowe w walce o mistrzostwo, bowiem z powodu koronawirusa dalsze rozgrywki po ćwierćfinale zostały odwołane.
– Taka decyzja zapadła i ja uważam, że była ona jak najbardziej sprawiedliwa. Gra się przez cały sezon i swoją postawą zasłużyliśmy na to mistrzostwo. Po sezonie zasadniczym to my byliśmy najlepszą drużyną, a w fazie play-off przeszliśmy ćwierćfinał bez straty meczu. Władze nie miały większego pola manewru. Wszystkie inne ligi zakończyły rozgrywki i w jakiś sposób przyznały miejsca. My jesteśmy zadowoleni z tego mistrzostwa. Ktoś może powiedzieć, że zostało ono nam przyznane decyzją związku, ale przecież pierwsze miejsce nie wzięło się znikąd – ocenił Krzysztof Majkowski, w rozmowie ze mną.
Kluczowy jednak był skład. Tyszanie mieli bardzo równe cztery formacje. Kanadyjskie trio Mroczkowski-Cichy-Szczechura, nie było wcale najgroźniejsze w tyskim zespole. Mieli oni wtedy takich zawodników jak Gleb Klimienko, Aleksiej Jefimienko czy Aleksandr Jeronau. To w głównej mierze od nich zależały wyniki trójkolorowych. Nie udało ich się jednak zastąpić, kiedy odeszli. Wydaje się, że obecny skład nie jest tak dobry jak ten z sezonu 2019/2020.
Luki w składzie
Przed obecnym sezonem skład zmienił się najbardziej od lat. Klub znany ze stabilności, zrobił „czystkę” i pozbył się graczy, którzy w minionych latach byli uznawani za kluczowych. Przede wszystkim widoczny jest brak Johna Murraya. Miał go zastąpić Ondřej Raszka. Fakty jednak są takie, że podstawowy bramkarz reprezentacji Polski stał się kluczowym graczem w układance Jacka Płachty, zaś Raszki nie ma już w Tychach. Do składu przedarł się za to utalentowany Kamil Lewartowski, który jednak notuje raz lepsze, raz gorsze występy. Brakującym czynnikiem tego golkipera jest pewność siebie i stabilizacja formy. Gdyby to poprawił, to Tychy miałyby prawowitego następcę Arkadiusza Sobeckiego, który przez lata był pierwszym bramkarzem tyskiego klubu.
W zeszłym sezonie były widoczne braki w defensywie. Dlatego zdecydowano się ściągnąć do klubu takich zawodników jak: Brycen Martin, Konsta Mesikämmen czy Marek Biro. Z tej trójki w Tychach na dobre osiadł tylko Słowak, który z tyłu robi dobrą robotę, ale z przodu jest kompletnie bezużyteczny. Przed sezonem z klubem po latach pożegnał się Bartosz Ciura, który był filarem w grze obronnej tyskiego zespołu. Ponadto nowy klub znalazł Peter Novajovský, który niewątpliwie miał spore umiejętności, jednak grał on równie często, co nie grał. Głównie z powodu kontuzji. Kto przyszedł do GKS-u Tychy? Jakub Michałowski, który póki co notuje przeciętne występy. Na chwilę obecną, obiecująco sprawuje się Artiom Smirnow, który dobrze wywiązuje się zarówno z obowiązków ofensywnych jak i defensywnych. Ciekawie zapowiadał się Renārs Kārkls, jednak z powodów rodzinnych musiał opuścić śląski klub. Tyscy włodarze jednak nie próżnowali i ściągnęli bardzo doświadczonego obrońcę jakim niewątpliwie jest Grigorij Żełdakow. Jednak trzeba sobie zadać pytanie, czy mimo zeszłorocznych problemów w defensywie udało się załatać dziury w obronie? No nie. Potrzebne są transfery dwóch-trzech klasowych obrońców z renomowanych lig, którzy będą gwarantem solidnej gry w destrukcji. Nie chodzi jednak o to, by miał ktoś wylecieć przez to ze składu, gdyż każdy z obrońców ma duży potencjał. Trzeba jednak wymusić konkurencję.
W formacji ofensywnej nie zobaczymy już Filipa Komorskiego, Jarosława Rzeszutki czy Patryka Wronki, którzy posiadają ogromne umiejętności. Komorski otrzymał ofertę z Czech i razem z Bartoszem Ciurą dołączył do HC Frydek-Mistek, który gra na zapleczu czeskiej ekstraligi. Ciężko było więc podjąć negocjacje z zawodnikami kuszonymi przez czeski klub. Jednak ciężki do zrozumienia może być fakt zrezygnowania z Jarosława Rzeszutki, który rok w rok był gwarantem zdobytych bramek.
– To było słabe spotkanie w naszym wykonaniu. Dziś w żadnym wypadku nie zasłużyliśmy na trzy punkty. Jak nie strzelasz i nie pracujesz na bramkarzu, to trudno myśleć o zwycięstwie a tego dzisiaj zabrakło – powiedział Krzysztof Majkowski, po porażce z JKH GKS-em Jastrzębie w 3. kolejce PHL, przed kamerami telewizji klubowej.
Słowa te brzmią dość dziwnie przez pryzmat tego, że przed obecnym sezonem pozbyto się „Rzeszuta”, którego cechą jest bardzo dobra gra na bramkarzu. Trudno też zrozumieć fakt, że nie przedłużono kontraktu z „Wronczesem”, który mimo tego że nie pokazał w Tychach pełni możliwości, to wprowadzał coś „innego” w grze ofensywnej tyskiego zespołu.
Czy Jegor Fieofanow i Dienis Sierguszkin wypełnili lukę po wymienionej wyżej trójce? Otóż moim zdaniem nie. Pierwszy z rosyjskich napastników nie prezentuje tego, do czego przyzwyczaił nas podczas gry w KH Enerdze Toruń. Jednak z meczu na mecz coraz lepiej wygląda drugi rosyjski napastnik. To jednak za mało, by mówić o tych zawodnikach jako „wzmocnieniach”.
Kadra tyskiego klubu jest nieco osłabiona. Niemal od początku sezonu z gry wykluczony jest Jean Dupuy, który wyrósł na lidera drużyny i charakteryzuje się świetnym strzałem z nadgarstka. Ponadto, z kontuzją zmaga się Filip Starzyński, który wyglądał bardzo dobrze w formacji z Mateuszem Gościńskim i Bartłomiejem Jeziorskim. Wobec tej sytuacji, grę na swoje barki wzięli tacy zawodnicy jak Radosław Galant czy Jakub Witecki, którzy w ostatnich meczach wyglądają bardzo solidnie.
Podsumowując temat luk w składzie. Tegoroczna kadra jest solidna, jednak nie jest tak dobra jak lata wstecz. Stąd zmienił się też styl gry tyszan. Stali się bowiem bardziej defensywnym zespołem niż rok temu. Jednak jest to moment, by z zespołu wyłonili się nowi liderzy. GKS Tychy stawia też na młodych zawodników, którzy mogą stanowić wartość dodaną w niedalekiej przyszłości.
Jaka zarysowuje się przyszłość?
Nie będę szukał winnych, bo nie taka moja rola. Jednak trzeba sobie też powiedzieć jasno. Liderzy trójkolorowych młodsi już nie będą. Michael Cichy i Alexander Szczechura nie są najstarsi, gdyż mają oni po 31 lat. Jednak w ich grze widać swego rodzaju wypalenie. Nie są już tak groźni, jak byli rok czy dwa lata temu, gdzie to oni byli najskuteczniejszą bronią najpierw Andrieja Gusowa, a następnie Krzysztofa Majkowskiego. Tyski sztab jednak nadal w nich wierzy, gdyż są najczęściej na lodzie. Łatwo też zauważyć, że w porównaniu do pierwszego sezonu Christian Mroczkowski zdecydowanie obniżył swe loty.
W Tychach brakuje przede wszystkim zawodników pokroju Jeana Dupuya, który wydaje się być najjaśniejszą gwiazdą tego klubu. A przecież jeszcze niedawno w tym zespole grali razem Tomáš Sýkora, Gleb Klimienko czy Filip Komorski. Na ich miejsce nie przyszedł nikt kto mógłby się pochwalić podobnymi umiejętnościami.
Jeśli tyscy włodarze chcą myśleć o medalu w tym sezonie, przy tak wyrównanej lidze i przy coraz mniejszej liczbie wolnych zawodników na rynku transferowym powinni jak najszybciej dokonać wzmocnień w obronie i ataku. Większa konkurencja i dłuższa ławka to był jeden z większych atutów GKS-u Tychy w ostatnich latach. Wydaje się, że tylko takie ruchy mogą przynieść pozytywny skutek dla drużyny. Jeśli nie, to trzeba będzie szukać innego rozwiązania, ten sezon spisać na straty i dokonać twardego resetu.