zklepy.pl
Image default

Walka godna pochwały. My jednak wolimy zwycięstwa

Porażka JKH GKS-u Jastrzębie z EC Red Bull Salzburg (1:6) była dla mistrzów Polski równoznaczna z zamknięciem się pucharowych bram Champions Hockey League. Wynik tego meczu nie odzwierciedla jego przebiegu, ale jastrzębianie po czterech meczach wciąż nie mają na swym koncie ani jednego zwycięstwa. Niestety, należy przyznać, iż podopieczni Róberta Kalábera w przekroju czterech spotkań byli gorsi od swych rywali z ICE Hockey League, a każdy kolejny mecz tylko uwidaczniał tę różnicę.

Historyczna szansa i spore wątpliwości

Przed rozpoczęciem się tych rozgrywek, debiutowi hokeistów znad czeskiej granicy towarzyszyły mieszane uczucia. Z jednej strony, polski zespół po raz pierwszy miał stanąć przed tak dogodną szansą na historyczny awans. Specyficzny podział na grupy, który lokował drużyny z krajów biorących udział w turniej kwalifikacyjnym do Zimowych Igrzysk Olimpijskich 2022 (a także przedstawiciela z Ukrainy) w osobnym koszyku sprawił, iż mistrz Polski mógł liczyć na uniknięcie najlepszych drużyn Starego Kontynentu.

Z drugiej jednak, działaczom klubu z Jastora nie udało się utrzymać trzonu „złotej ekipy”. Nie musimy chyba dodawać, jak wielkim doświadczeniem na arenach CHL mogliby przysłużyć się Zackary Phillips czy Marek Hovorka, którzy po zakończonym sezonie opróżnili swoje szafki i pożegnali się z klubem. W poszukiwaniu wzmocnień spojrzano śmiało w kierunku byłych republik radzieckich (a mianowicie Łotwy i Białorusi): do Jastrzębia-Zdroju zawitało aż siedmiu hokeistów urodzonych za naszą wschodnią granicą, a rzutem na taśmę zakontraktowano Samuela Mlynaroviča (wszak starych doświadczonych Słowaków nigdy za wiele).

Rozbudzony apetyt i rozczarowanie

W Internecie każdy może być jednak ekspertem, a siłą rzeczy wszystko weryfikuje lód. Debiut jastrzębian był jednak… niezwykle obiecujący. Jasne, clue tego felietonu będzie przestroga przed gloryfikowaniem porażki, ale po pierwszym pojedynku z HC Bolzano wszyscy liczyliśmy na kolejne punkty, a co za tym idzie – zwycięstwa w Hokejowej Lidze Mistrzów. Słowem, byliśmy dobrej myśli.

Pozostając przy premierowym pojedynku, na jego początku jastrzębianom udzieliło się nieco tremy, ale gdy poczuli krew, coraz śmielej poczynali sobie na lodzie. Krążek co i rusz tańczył w polu bramkowym zdezorientowanego Justina Fazio, a do szczęścia zabrakło tylko (a może i aż?) skutecznego dołożenia kija. Wtedy uwierzyliśmy, że ambicją i walką można nadrobić wszelkie techniczne braki, choć w rzutach karnych wygrał jednak zespół dysponujący lepszymi indywidualnościami.

Niestety, już w pierwszym meczu objawił się towarzyszący im w kolejnych spotkaniach mankament, jakim były tracone niemalże na własne życzenie gole. Gdyby JKH GKS nie popełnił kardynalnego błędu przy wyprowadzaniu krążka na minutę przed zakończeniem drugiej odsłony, to miejscowi hokeiści schodziliby do szatni z jednobramkową zaliczką. Na tak wysokim poziomie niełatwo jest „gdybać”, ale jeśli jastrzębianie utrzymaliby koncentrację, to jesteśmy przekonani, że mogliby pokusić się o zgarnięcie pełnej puli.

Mecz z EC Red Bull Salzburg też wywarł na nas dobre wrażenie. 5 września obydwa zespoły wyszły na taflę bez kompleksów, o czym najlepiej świadczy szalony początek tego spotkania. Podopieczni Róberta Kalábera nie byli jednak w stanie wykreować sobie tylu sytuacji bramkowych, co dwa dni wcześniej. Wielka szkoda – zastępujący w bramce niezwykle doświadczonego Jeana-Philippe’a Lamoureauxa Nicolas Wieser nie należał tego dnia do najpewniejszych punktów swojej drużyny, a opiekun „Czerwonych Byków” – Matt McIlvane – może sporo zawdzięczać twardo grającej obronie.

Nie zmienia to jednak faktu, że w dwóch pierwszych meczach mistrzowie Polski doznali dwóch porażek. Co gorsza, o cenne punkty wzbogacili się najwięksi pretendenci do awansu, a w takim systemie rozgrywkowym przegrane bolą podwójnie. Oznaczało to zatem, iż ich margines błędu obowiązujący podczas spotkań wyjazdowych stopniał niemalże do zera.

Wyjazdowe schody

Niestety – cudu nie było. Śledząc suche statystyki rewanżowego meczu z HC Bolzano można stwierdzić, iż było to wyrównane spotkanie, lecz na lodzie Włosi byli zauważalnie lepsi. Spore rozczarowanie budzi także styl, w jakich jastrzębianie stracili wszystkie trzy bramki. Pierwsza z nich padła po stracie pod własną bramką, druga po przekierowaniu krążka przez pozostawionego bez opieki napastnika, trzecia z kolei po niefortunnym sparowaniu krążka przez bramkarza. Każda z nich była jak najbardziej do uniknięcia. Na nic więc cały wylany pot, podjęta walka i wysokie ambicje, gdy w newralgicznych momentach zabrakło koncentracji.

Zanim przejdziemy do ostatniego meczu z Salzburgiem, zatrzymajmy się jednak przy najbardziej wstydliwej statystyce mistrzów Polski. Mianowicie – skuteczności w przewagach. Hokeiści z Jastrzębia-Zdroju nie zdołali wykorzystać żadnej z nich, a w ich poczynaniach dało się dostrzec brak pomysłu na rozegranie składnej akcji. We współczesnym hokeju po zwycięstwa sięga się punktując każdy błąd rywala i korzystając z każdej nadarzającej się okazji. Ciężko myśleć o pozytywnym rozstrzygnięciu, gdy nie potrafi się udowodnić swojej wyższości grając z przewagą jednego (bądź też dwóch) zawodników.

Porażka z austriackim zespołem definitywnie przekreśliła szanse JKH na awans do fazy pucharowej, stanowiąc przy tym poniekąd smutne podsumowanie ich debiutanckiej przygody w Hokejowej Lidze Mistrzów. Podobnie jak miało to miejsce w poprzednich spotkaniach, do pewnego momentu jastrzębianie rozgrywali bardzo dobre zawody, dzielnie stawiając opór wyżej notowanemu rywalowi. Druga stracona bramka podcięła im jednak skrzydła i nie byli już w stanie nawiązać równorzędnej walki.

Jeżeli chce się pozostawić po sobie wrażenie zespołu grającego z sercem, nie wolno hurtowo tracić bramek, gdy spotkanie nie układa się po myśli. O ile w poprzednich meczach nie dało się skategoryzować jastrzębian jako chłopców do bicia, to w minioną niedzielę po utracie decydującej bramki nadstawili drugi policzek. A następnie jeszcze trzeci, czwarty i piąty.

Uratować honor

Premierowy sezon JKH GKS-u Jastrzębie w Champions Hockey League na ten moment oceniamy na szkolną trójkę. Wypadli poprawnie… i w zasadzie tyle. Patrząc po suchych wynikach: nie sprawili niespodzianki, ale nie zaliczyli też blamażu. Na własnym terenie dali sporo radości swoim kibicom, którzy w zeszłym sezonie nie mogli obserwować historycznych sukcesów ulubieńców, toteż w choć drobnym stopniu nasycili ich hokejowy apetyt.

Nie dopisujmy jednak na siłę ideologii „walki, ambicji i serca” do tej, nie bójmy się tak tego nazwać, porażki. W każdym meczu po stronie JKH brało wszak udział dwudziestu facetów, którzy utrzymują się z gry w hokeja. O hokeistach z Bolzano i Salzburga nie da się przecież powiedzieć, że wygrali bez zaangażowania. Po prostu – wyszli na lód i zrobili swoje, a wyższe umiejętności indywidualne tylko im w tym pomogły.

Nie chcielibyśmy też, by Róbert Kaláber i jego podopieczni dali się potulnie głaskać po głowie i „zasłodziliby” się takimi superlatywami. Nikt przecież nie lubi słuchać w miejscu pracy, iż „stara się, ale nie jest jeszcze na odpowiednim poziomie”. Za dwa, trzy, pięć czy też dziesięć lat coraz mniej osób będzie pamiętało postawę hokeistów JKH, a na kartach historii pozostaną tylko wyniki.

5 października – a więc w dzień rozpoczęcia się domowego pojedynku z Frisk Asker – upłyną niemalże dwa lata od ostatniej wygranej polskiego zespołu w CHL. GKS Tychy okazał się być wówczas lepszy od Vienna Capitals, wygrywając 4:2. Jeszcze częściej przywoływane jest ich pierwsze zwycięstwo – tyski GKS triumfował wtedy nad HC Bolzano. Czy ktoś pamięta, ile strzałów zablokował wówczas Michał Kotlorz, czy też z jaką ofiarnością zagrał Radosław Galant? Po prostu wynik poszedł w świat, czym tyszanie na stałe zapisali się w kronikach polskiego hokeja. Nie trzeba chyba dodawać, że tyszanie nie osiągnęli go bez wylewania ani jednej kropli potu czy krwi. Mamy więc nadzieję, że za trzy tygodnie ponownie przyjdzie nam się radować ze zwycięstwa Polaków w tych elitarnych rozgrywkach. Nigdy nie wątpiliśmy, że zdobywcy potrójnej korony mają serce do gry. To jednak najwyższy czas, by dołożyć do niego jeszcze więcej skuteczności, sprytu i koncentracji przed własną bramką. Dwumecz z norweską ekipą będzie dla jastrzębian pożegnaniem z CHL, ale paradoksalnie, mają oni jeszcze sporo do ugrania.

fot. Facebook: JKH GKS Jastrzębie.

Najnowsze artykuły

Dziś poznamy mistrza Polski? Sprawdzian kadry w Krynicy-Zdroju [WIDEO]

Mikołaj Pachniewski

Zabójcze przewagi! GieKSa lepsza w samej końcówce dogrywki

Redakcja

Rewolucja w Comarch Cracovii! Rudolf Roháček nie będzie już trenerem

Mikołaj Pachniewski

Skomentuj