zklepy.pl
Image default

Z piekła do nieba i… z powrotem. Sukcesy i upadek Chicago Blackhawks

Jeszcze kilka lat temu wszyscy stawiali Chicago Blackhawks za wzorową organizację. Trzykrotne zdobycie Pucharu Stanleya, hala wypełniona po brzegi kibicami oraz niesamowita atmosfera zarówno wewnątrz klubu, jak i w całym mieście sprawiały, że Chicago było miastem idealnym do prowadzenia drużyny NHL.

W 2007 roku Patrick Shark oraz Duncan Keith kręcili się wokół Millenium Station ubrani w koszulki klubowe, ze swoimi nazwiskami na plecach starając się rozdać darmowe wejściówki na mecze Blackhawks. Bezskutecznie. Co wydaje się jeszcze bardziej absurdalne, byli oni kompletnie nierozpoznawalni oraz ignorowani przez ludzi udających się na pociąg. W połowie lat 00. każdy z zawodników Chicago Blackhawks miał do rozdania 1000 wizytówek ze specjalnym kodem upoważniającym do odebrania dwóch darmowych biletów na dowolne spotkanie. Zawodnicy ustawiali się pod własną halą, przed restauracjami, kinami, wszędzie gdzie przewijały się tłumy ludzi w nadziei, że uda im się zachęcić kogokolwiek do przyjścia na mecz. Niektórzy dodawali te kupony do torebek z cukierkami na Halloween. Nic nie pomagało, ludzie nie mieli pojęcia kim są Chicago Blackhawks.

Od rozdawania darmowych biletów, które nie znalazły chętnych po paradę, jaka zgromadziła na ulicach Chicago blisko dwa miliony osób. I to w trzy lata!

Adam Burish na zakończenie pierwszego sezonu z Chicago nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł odebrać swój sprzęt w pięknej skórzanej torbie z logo Blackhawks. Podczas letniej przerwy chciał z dumą reprezentować swoje barwy w rodzinnym mieście, tak samo jak wszyscy inni zawodnicy z pozostałych klubów NHL. Zamiast w nowej torbie klubowej, swój sprzęt znalazł w… czarnym worku na śmieci. Bill Wirtz, ówczesny właściciel drużyny, był niesamowitym skąpcem i w obawie o zgubienie przez zawodnika klubowej torby o wartości 150 dolarów wolał zapakować wszystko w plastikowy worek.

W czasie, gdy zespoły NHL wynajmowały czarterowe loty na mecze z wszystkimi siedzeniami pierwszej klasy, zawodnicy spali w pięciogwiazdkowych hotelach, jedzenie było opłacane przez klub, a po meczach na zawodników w szatni czekał zdrowy posiłek, Chicago Blackhawks zatrzymali się w poprzednim milenium. Rejsowe samoloty, podrzędne hotele, a wszelkie posiłki były opłacane z kieszeni zawodników.

Jedyną szansą na zobaczenie meczu był zakup wejściówki. Nie było możliwości oglądania Blackhawks w telewizji, gdyż Wirtz za nic nie chciał dać ludziom czegoś za co oni nie zapłacili.

Wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wraz ze śmiercią Wirtza seniora i przejęciem klubu przez jego syna – Rocky’ego Wirtza. Z drużyny, która była pośmiewiskiem ligi zrobił, on potentata. Trzy Puchary Stanleya, dwa przegrane finały, zdobywcy Hart Trophy, a w ręce zawodników powędrowały Trofea Norrisa, Caldera czy też Selkego. Zespół, który nie był w stanie rozdać darmowych biletów, przeobraził się w potwora wypełniającego do ostatniego miejsca przez ponad 400 spotkań z rzędu. Dodatkowo, w barwach Blackhawks występowali Patrick Kane oraz Jonathan Toews.

Brent Seabrook, Duncan Keith, Jonathan Toews oraz Patrick Sharp. Żywe ikony najnowszej historii Chicago Blackhawks, które nadały tej drużynie największy blask.

Nie wszystko przebiegało jednak bez kłopotów. W 2009 roku 20-letni wówczas Patrick Kane wdał się w bójkę z taksówkarzem o 4.00 nad ranem. Przyszły gwiazdor światowego hokeja uderzył kierowcę w twarz, złapał za gardło, a także rozbił okulary ofierze. Wszystko przez brak reszty w wysokości… 20 centów. Większych problemów Kane narobił sobie jednak w innej taksówce, gdzie został oskarżony przez jedną z towarzyszek podróży o gwałt. Popisy Kane’a na lodzie sprawiały jednak, że klub robił, co w jego mocy, aby łagodzić wszelkie wybryki gwiazdorów. Ze sportowego punktu widzenia, było to jak najbardziej opłacalne. Wszak zwycięską bramkę na wagę Pucharu Stanleya w 2010 roku zdobył nie kto inny, jak Patrick Kane, a w samych tylko play-offach niesforna gwiazda zdobyła 28 punktów w 22 spotkaniach.

Patrick Kane miał zadatki, by zostać idolem i wzorem do naśladowania dla młodzieży. Ekscesy, jakich dopuścił się u progu kariery kładą się jednak cieniem na jego życiorysie. Włodarze Chicago Blackhawks skrzętnie zamietli wszelkie afery pod dywan, gdyż mieli w tym sportowy interes.

Dowodzeni przez Joela Quenneville‘a mieli w swoich szeregach całą plejadę gwiazd. Wspomniani wcześniej Jonathan Toews oraz Patrick Kane, Duncan Keith, Brent Seabrook czy też Corey Crawford to tylko nieliczni zawodnicy, którzy na stałe wpisali się w świetną historię drużyny z Illinois. Po kolejnych sukcesach w 2013 oraz 2015 roku nadeszły lata posuchy. Drużyna weszła w fazę przebudowy, która opierała się na dwóch niezastąpionych gwiazdach światowego hokeja: Patricku Kane’ie oraz Jonathanie Toewsie.

Miniony sezon miał udowodnić, że wszystko jest na najlepszej drodze, aby wrócić do dawnych lat świetności. Do bramki został ściągnięty Marc-André Fleury, który w całej swojej karierze zawsze awansował ze swoją drużyną do fazy play-off, spokój w obronie miał zapewnić Seth Jones, a swoją wartość w ataku mieli udowodnić tacy zawodnicy jak Alex DeBrincat, Brandon Hagel czy też Kirby Dach. Niestety, nad drużyną po raz kolejny zawisły czarne chmury. Jeden z byłych zawodników Blackhawks oskarżył klub o zatajenie oraz zamiecenie pod dywan sprawy o molestowaniu seksualnym przez jednego z trenerów – Brada Aldricha.

Brad Aldrich – jedna z najbardziej znienawidzonych postaci w świecie amerykańskiego hokeja. Molestowanie seksualne, jakiego dopuścił się w Chicago Blackhawks owiała cały klub fatalną sławą oraz pociągnęła szereg następstw, które odbiły się na klubie.

Wobec nie najlepszej atmosfery wokół zespołu Chicago Blackhawks po raz kolejny nie zakwalifikowali się do fazy play-off. Dodatkowo, z zespołem pożegnali się praktycznie wszyscy najzdolniejsi zawodnicy, a dwójka weteranów, która przeszła całą drogę z piekła do nieba (i z powrotem), najprawdopodobniej także zdecyduje się na opuszczenie „Wietrznego Miasta”. Na chwilę obecną, drużyna jest kompletnie rozsypana, nie wiadomo też nic, na temat jej kształtu w przyszłym sezonie oraz tego, kto z pozostałych Blackhawks zdecyduje się na opuszczenie tonącego okrętu. Wiemy tylko, że walka o Connora Bedarda w przyszłorocznym drafcie będzie ekscytująca. I tylko tych fanatycznych kibiców w tym wszystkim szkoda…

Najnowsze artykuły

NHL: Pittsburgh pewnie wygrywa. “Capitals” bezradne u siebie

Jan Stepiczew

NHL: Grad bramek w Vancouver. Wysoka porażka Edmonton

Jan Stepiczew

Wystartował sezon w NHL. Niespodzianka w Pittsburghu, “Jastrzębie” wygrywają

Jan Stepiczew

Skomentuj