W ramach współpracy z podcastem Cross-Check Ice Hockey Podcast często wymieniamy się myślami na temat najbliższej nam dyscypliny. Nasza redakcja często odwiedza studio chłopaków, my zaś poprosiliśmy przedstawicieli tego ambitnego projektu o głos w sprawie minionego turnieju prekwalifikacyjnego w Sosnowcu. Nasi reprezentanci nie spełnili oczekiwań, ale to samo można powiedzieć o naszej centrali. Konrad Noworyta wziął na tapet aspekty organizacyjne tego turnieju i podsumował jak to wyglądało z jego perspektywy. Już niebawem opublikujemy artykuł Patryka Paula, który zajął się aspektami sportowymi.
W dniach 8-11 stycznia 2024 Stadion Zimowy w Sosnowcu stał się areną zmagań w ramach turnieju prekwalifikacyjnego do XXV Zimowych Igrzysk Olimpijskich Mediolan- Cortina. O poziomie sportowym poszczególnych ekip na pewno szerzej opowiedzą moi koledzy. Ja natomiast chciałbym skupić się na otoczce pozasportowej wokół tego wydarzenia. Zapraszam zatem na trzy akty poświęcone hokejowym prekwalifikacjom olimpijskim.
Frekwencja
Analizując jakiekolwiek wydarzenie sportowe w kontekście popularności, a co za tym idzie popularności dyscypliny, jednym z głównych wyznaczników jest frekwencja. Jak nie trudno się domyślić, wyższa popularność nie tylko powoduje wyprzedanie danego widowiska, ale również przyciąga sponsorów. Oczywiście idealnym scenariuszem byłoby, gdyby zainteresowanie przerosło możliwości danej areny powodując nie tylko SOLD OUT, ale także pokazując, że “głód” na daną dyscyplinę jest duży, a przynajmniej przerastający założenia. Jak zatem pod tym względem poradził sobie polski hokej na sosnowieckiej ziemi?
No cóż, tu zaczynają się pierwsze schody. Powiedzieć, że frekwencja podczas meczów Polaków była słaba, to jakby nic nie powiedzieć. Jednak zamiast rzucać frazesami przyjrzyjmy się liczbom. Stadion Zimowy w Sosnowcu liczy sobie 2545 miejsc w tym prawie 90 to miejsca VIP. Najwyższa frekwencja padła podczas piątkowego spotkania przeciwko Ukrainie. Na trybunach tego dnia zasiadło 1817 osób, czyli trochę ponad 70% pojemności stadionu. Czy to dużo? Do tego przejdziemy za chwilę. Niedzielny “mecz o wszystko” na miejscu oglądało 1101 osób, czyli niecałe 45% w porównaniu z możliwościami obiektu. Najgorszy pod względem frekwencji był czwartkowy mecz inauguracyjny z Estonią. Zgromadził on ledwie 930 osób, czyli nieco ponad 35% “wypełnienia”. Owszem, zarówno dzień jak i godzina (czwartek, 16:30) nie były sprzymierzeńcami wysokiego zainteresowania. Liczne słowa krytyki fanów w mediach społecznościowych zdają się temu wtórować, jednak, czy dzień i godzina to jedyne przeszkody? Możliwe, że niekoniecznie. Dla porównania listopadowy Turniej o Puchar Niepodległości, również rozegrany w Sosnowcu zgromadził odpowiednio 1500, 1500 i 2000 kibiców.
Ceny
No właśnie, analizując niską frekwencję, na pewno ważnym czynnikiem, który na nią wpłynął mogły być ceny biletów. Myślę, że nawet nie tyle mogły, co były. Liczby prawdę powiedzą. Zerknijmy zatem na to, jak kształtowały się ceny wejściówek na turniej. Ceny biletów na to wydarzenia zaczynały się od 45 zł za bilet ulgowy i 65 zł za bilet normalny na mecz z Estonią. Mecze z Ukrainą oraz Koreą były natomiast o 15zł droższe (60 zł ulgowy i 80 zł normalny). W tym wszystkim jest jednak pewien haczyk, a nawet dwa haczyki. Otóż ceny te dotyczyły wyłącznie przedsprzedaży internetowej. W dniu meczu do podanych cen należało doliczyć 20 zł. To oznacza, że bilet normalny, kupiony w dniu meczu, dobił do magicznej bariery trzy cyfrowej sumy 100 zł. Na szybko licząc rodzina z dwójką dzieci za jeden tylko mecz musiała na start wyłożyć odpowiednio 220 zł w czwartek i 280 zł za mecze w piątek i niedzielę.
Oczywiście zakładając, że decyzja nie była spontaniczna, bo decydując się w niedzielę rano na udział w meczu należy do kwot doliczyć 80 zł i tak oto udział naszej rodziny 2+2 w “meczu o wszystko” startował od 360 zł. Startował, bo idąc na mecz nie sposób nie kupić sobie, czy choćby dziecku, czegoś do picia lub jakiejś przekąski. Śmiało zatem można liczyć 400 zł za taką zabawę. Oczywiście z dziennikarskiego obowiązku wspomnę też o karnetach. Te bowiem kształtowały się na poziomie 180 zł za karnet normalny oraz 130 zł za karnet ulgowy. Na wstępie wspomniałem o dwóch haczykach, jednym z nich była wyższa opłata za kupno biletu w dniu meczu, gdzie jest natomiast drugi?
Drugim haczykiem było to, że do podanych cen biletów kupionych w przedsprzedaży należało doliczyć tak zwane koszty dodatkowe na poziomie od 4 do 6 zł w zależności od rodzaju biletu. Cóż, transparentność to nie jest mocna strona PZHL. Natomiast można tu już dywagować na temat tego, jaki wpływ miał na to związek.
O ile jestem zwolennikiem wyższych cen na meczach ligowych THL, o tyle ceny turnieju prekwalifikacyjnego w mojej opinii był nieadekwatne. Mecze reprezentacji to doskonały sposób na reklamę danej dyscypliny, zwłaszcza tak niszowej w naszym kraju. Wszak niewielu (w porównaniu z innymi dyscyplinami) jest fanów hokeja w Polsce i nie trudno oprzeć się wrażeniu, że był to zwykły “skok na kasę” w wykonaniu organizatora. Zresztą podobnego zdania byli fani, którzy dali upust swym emocjom w komentarzach pod artykułami z zapowiedziami cen biletów. Emocjom niestety głównie negatywnym. Natomiast cytując klasyka, “rynek zweryfikował”. Czyżby niska frekwencja z tego wynikała? Nie wiem, choć się domyślam. Żeby natomiast mieć jakiś punkt zaczepienia wróćmy do listopadowego Turnieju o Puchar Niepodległości. Tam ceny biletów kształtowały się na poziomie 40 zł za bilet normalny i 20 zł za bilet ulgowy na mecze Polaków. Na wszystkie pozostałe, ceny były niższe o połowę.
Jako totalne oderwanie od rzeczywistości hokejowej wspomnę jeszcze, że bilety na mecz Lecha Poznań przeciwko Piastowi Gliwice z dnia 10 grudnia 2023 roku kosztowały odpowiednio między 50 zł a 70 zł (w zależności od trybuny) za normalne oraz 65 zł i 40 zł (za ulgowe). Natomiast dzieci do 13 roku życia weszły za kwotę między 25 zł a 35 zł.
Cóż, może PZHL idąc za ruchem pewnej rozlewni whiskey, która to w obliczu kryzysu i braku klientów podniosła cenę produktu tworząc otoczkę ekskluzywności i w efekcie notując rekordowe zyski, to samo chciał przenieść na nasze podwórko. Niestety efekt tym razem był z góry do przewidzenia. Podpowiem, że jest wiele innych praktyk, które mogą się przełożyć na zwiększenie zainteresowania, a przy okazji nie zrujnować portfelów najtwardszych fanów hokeja, którzy jeszcze przy tej dyscyplinie pozostali.
Reklama dźwignią handlu
Jak już przy praktykach zwiększających zainteresowanie jesteśmy, to warto omówić działania marketingowe przy okazji turnieju prekwalifikacyjnego. A raczej ich brak. Na próżno było szukać w internecie kampanii marketingowych, mających na celu dotarcie do nowych odbiorców i zachęcenie ich do wspierania naszych hokeistów. Sam poza kilkoma artykułami portali zajmujących się stricte hokejem i kilkoma grafikami zapowiadającymi mecze, udostępnionym przez PZHL na Twitt… znaczy X, niewiele znalazłem. W moim wypadku jednak, algorytmy działają na korzyść, bo zwyczajnie “siedzę w hokeju”. To znaczy, że na każdej platformie social media algorytm zarzuca mnie hokejowymi treściami. Wśród nich oczywiście znalazło się te kilka grafik i artykułów bezpośrednio od Polskihokej.eu (portal PZHL-u), jednak nie były one dominujące. Znacznie gorzej “kampania marketingowa” poradziła sobie z ludźmi spoza środowiska.
Zapytałem kilku znajomych i niestety, to co usłyszałem było do przewidzenia. Nikt nic nie wiedział, nie widział żadnej reklamy z oficjalnych profili PZHL a niektórzy nawet nie wiedzieli, że taki turniej był rozgrywany. Patrząc na wyniki może to i dobrze. Nie tędy droga, hokejowa centralo! Jeśli chcemy, żeby hokej w Polsce zyskiwał fanów, to w pierwszej kolejności należy do nich dotrzeć. Trzeba jasno zakomunikować “Halo! W Polsce gra się w hokej. Przyjdź i zobacz!”. Magia tego sportu zrobi resztę. Za fanami przyjdą również sponsorzy, którzy wniosą trochę pieniędzy do i tak głębokiej kieszeni PZHL-u. Po Sosnowcu się nie przechadzałem, więc nie odniosę się do tego, czy w mieście były jakieś plakaty. Nie jestem również nałogowym oglądaczem TVP Sport, więc nie powiem Wam, czy transmisja była odpowiednio nagłośniona. Wiem natomiast, że internet to PR-owa potęga. Jest to narzędzie, które już stosunkowo tanim kosztem pozwala dotrzeć do tysięcy odbiorców. Wystarczy tylko chcieć, a chęci na szczycie władz hokejowych jakby brak. Może zatem potrzeba zmian? Może ludzie odpowiedzialni za funkcjonowanie tej dyscypliny w Polsce powinni w końcu “powiesić łyżwy na kołku” i zrobić miejsce dla kogoś kto ma na to wszystko pomysł? A może PZHL wcale nie chce przebić się do mainstreamu? Może ten sportowy margines z dala od blasku fleszy jest komuś na rękę? Wiele pytań a odpowiedzi brak.
Epilog
Pod względem całej otoczki wokół wydarzenia test organizatora został niezaliczony. Nie była to w 100% porażka, bo pochwalić na pewno należy wciąż powiększający swój asortyment hokejowy sklepik, którego w listopadzie nie było. Zaliczył on skromny debiut podczas Pucharu Polski w Krynicy i w ciągu miesiąca znacząco się wzbogacił o nowe gadżety.
Również sama arena zmagań, czyli Stadion Zimowy w Sosnowcu znajdujący się na terenie Zagłębiowskiego Parku Sportowego to obiekt na miarę nowoczesnego hokeja. Bez wstydu może przyjąć zagraniczne reprezentacje i gości, a i zawodnicy grający na co dzień w Zagłebiu Sosnowiec bardzo go chwalą. Cieszy również, że TVP Sport transmituje hokej, przy okazji jednak tworzy produkt bardziej przystępny i bardziej atrakcyjny od oglądania meczów na żywo.
To wszystko jednak jest łyżką miodu w beczce dziegciu. Każdy kto był na choćby jednym meczu powie, że hokej najlepiej ogląda się na lodowisku, gdzie słychać trzeszczące bandy, widać szybkość tej gry a atmosferę podgrzewa tłum kibiców fanatycznym dopingiem. Tych emocji nie odda ekran telewizora. Dlatego tak ważne jest, aby organizacja meczów stała na najwyższym poziomie. Wiele jest jeszcze do zmiany, a czasu coraz mniej. Zbliżają się bowiem Mistrzostwa Świata Elity, w których nie ma się co oszukiwać, Polska ma nikłe szanse na spektakularne sukcesy. Każdy specjalista powie, że utrzymanie się w światowej czołówce to na ten moment szczyt naszych możliwości. Zatem czas ucieka, a PZHL zdaje się nie wiele robić. Czas się ocknąć z letargu i wziąć mocno do roboty.
Prime time w jakim obecnie znalazł się polski hokej nie będzie trwał wiecznie. Za pół roku nikt już nie będzie pamiętał o charakternych meczach polskich zawodników w Nottingham, o wygranej na turnieju w Klagenfurcie czy nawet o zdobyciu Pucharu Niepodległości.
1 komentarz
I nic pomiędzy tercjami. Tak jak ostatnio na Pucharze.