KH Energa Toruń dopiero drugi raz w tym roku wygrała na wyjeździe. Przełamanie nastąpiło jednak w najlepszym możliwym momencie. Jak to spotkanie ocenił Matt Sozanski, strzelec pierwszego gola?
KH Energa Toruń objęła prowadzenie w serii z JKH GKS-em Jastrzębie 1:0 po wygranej 3:2 w piątkowym meczu. Co ciekawe, dla podopiecznych Juhy Nurminena była to dopiero druga wygrana wyjazdowa w 2024 roku. Wcześniej “Stalowe Pierniki” wygrały tylko w Sanoku. Torunianie przełamali zatem tę złą passę w idealnym momencie.
– Podeszliśmy do tego meczu z pełną świadomością, że Jastrzębie to bardzo mocna drużyna. Chcieliśmy się dopasować do ich poziomu, nie zagrać zbyt wysoko, czy zbyt nisko, co się udało – powiedział nam Matt Sozanski, strzelec jednej z bramek dla torunian.
Torunianie już w 4. minucie stracili swojego podstawowego bramkarza Juliusa Pohjanoksę, którego zastąpił Mateusz Studziński, pomimo tego, przyjezdni z grodu Kopernika nie załamali się i udźwignęli psychicznie ten trudny moment.
– Przyznam, że nas to zestresowało, bo Julius jest bardzo ważnym punktem naszego zespołu. Jednak w play-offach nie można rozpamiętywać takich rzeczy. “Studnia” to też bardzo dobry bramkarz i cieszymy się, że jest naszą podporą. Dobrze jest mieć go za sobą – przyznał “Suz”.
Kanadyjczyk do spółki z Mateuszem Studzińskim został jednym z bohaterów tego spotkania. Defensor już w 2. minucie wpisał się na listę strzelców, lokując krążek pod samą poprzeczką, a później asystował przy golu Mikałaja Sytego. Był to dla niego niezwykle udany występ, choć jak sam mówi, indywidualne statystyki nie są dla niego ważne.
– Nie zwracam uwagi na indywidualne statystyki w tej części sezonu. Musimy cały czas grać jako drużyna. Nie ma to znaczenia, kto strzeli gola, a kto zaliczy asystę. Musimy wspólnie podążać w kierunku kolejnych zwycięstw – zaznaczył.
Sozanski miał jednak także trochę pecha, gdyż pierwszy gol dla jastrzębian padł po tym, jak Jakub Ižacký podawał tak, że krążek odbił się od kija toruńskiego defensora i wpadł do siatki obok zdezorientowanego Mateusza Studzińskiego.
– Pech. Takie sytuacje się zdarzają. Musiałem zablokować linię podania i akurat tak się złożyło, że krążek tak się odbił, że wpadł do naszej bramki – skomentował.
Czasu na odpoczynek nie ma wiele, drugie starcie na Jastorze zaplanowano już na sobotę, 2 marca o godz. 17. Z pewnością nie zabraknie fizycznej walki, która w piątek dominowała już od pierwszych sekund, a małe prowokacje obecne były już od rozgrzewki. Bandy jastrzębskiego lodowiska wystawione zostały na najwyższą próbę.
– Cała seria będzie tak wyglądała. Myślę, że z meczu na mecz będzie nawet coraz więcej fizycznej walki. W niedzielę poprzeczka powędruje jeszcze wyżej. Musimy zrealizować nasze założenia i podejść do meczu z takim samym nastawieniem, jak dzisiaj – zakończył Kanadyjczyk.