zklepy.pl
Image default

PIĘĆ WNIOSKÓW po Pucharze Polski 2023. Hokej na wysokim poziomie w Krynicy-Zdroju

Za nami Puchar Polski 2023, który powędrował w ręce hokeistów GKS-u Tychy. W Krynicy-Zdroju nie mogło zabraknąć redakcji zklepy.pl. Sprawdźcie, jakie wnioski nasuwają się nam po tej imprezie!

Puchar Polski na neutralnym gruncie – to ma sens!

W trakcie poprzednich felietonów hokejowych, jakie miałem przyjemność publikować, a także podczas podcastów nagrywanych dzięki uprzejmości naszych partnerów z Cross-Check IHP wielokrotnie powtarzałem, że imprezy z cyklu Pucharu i Superpucharu Polski powinny być rozgrywane na neutralnym terenie.

Kiedy ogłoszono, iż tegoroczna edycja Pucharu Polski odbędzie się w Krynicy-Zdroju, nie brakowało pytań: „Kto zasiądzie na trybunach?”, potęgowanych faktem, że lokalizacja nie była dogodna dla żadnego z uczestników. Organizatorzy nie mieli jednak problemów z wyprzedaniem wejściówek na starcie finałowe, a wszystkie cztery drużyny mogły liczyć na godne wsparcie swych kibiców, którzy stworzyli na trybunach świetną atmosferę.

Nie oszukujmy się – polski hokej najwyższego szczebla jest skoncentrowany na wąskim skrawku (w skali bogactwa historycznego tej dyscypliny w naszym kraju) obejmującym województwo śląskie i małopolskie. Nietrudno wtedy o to, by taplać się we własnym sosie i kręcić nosem na perspektywę dalszego wyjazdu.

Nasuwa się pytanie: jak przyciągnąć do hokeja nowych kibiców, kiedy nie mają oni okazji oglądać tej dyscypliny w najlepszym wydaniu (czytaj: na żywo)? Krynica-Zdrój nie jest jedynym z „uśpionych” ośrodków na hokejowej mapie Polski. Apetyt na wielki hokej drzemie także chociażby w Gdańsku, a i Warszawa jawi się jako poletko, na którym marketingowo można byłoby zdziałać wiele.

Puchar Polski 2023 będzie przeze mnie ciepło wspominany. Grunt, który od dawna nie gościł wielkiego hokeja ma w tym z pewnością swój udział.
fot. Obserwator Sportowy

Krynica-Zdrój tęskni za hokejem

Puchar Polski 2023 był dla mnie pierwszą okazją do odwiedzenia urokliwej, uzdrowiskowej mieściny, która przekazała polskiemu hokejowi wielu utalentowanych hokeistów, by wymienić tu tylko występujących obecnie Grzegorza Pasiuta, Macieja Kruczka, Patryka Krężołka czy Radosława Galanta.

Krynica-Zdrój ostatni raz miała przyjemność gościć ekstraligowy hokej w sezonie 2013/2014, kiedy do historii przeszedł niechlubny „dream-team”, swoisty „Team Poland”, który został zbudowany na wielkich obietnicach i wirtualnych środkach, a następnie upadł z hukiem i niesmakiem.

Rozmawiając z osobami blisko związanymi z krynickim hokejem, a także zwykłymi sympatykami tego sportu, nietrudno było wyczuć w ich głosie nostalgię i tęsknotę za drużyną na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Miejscowa młodzież ma stworzone warunki do treningów dzięki uprzejmości prywatnych sponsorów, ale perspektyw na ekstraligowy hokej tu brak.

Kryniczanie, którzy licznie stawili się na trybunach, udowodnili, iż ta niespełna 11-tysięczna miejscowość żyje sportem. I tylko żal, że zasłużony klub z 95-letnimi tradycjami zamiast być dumnym punktem na hokejowej mapie, musi walczyć o przetrwanie.

Nie spełniła się największa obawa dotycząca frekwencji. Na trybunach nie zabrakło lokalnych kibiców, jak i przyjezdnych.
fot. Patryk Paul / Black Sheep Media

2:0 to niebezpieczny wynik

Pod kątem sportowym, Puchar Polski nie zawiódł. Pierwszy półfinałowy pojedynek GKS-u Katowice z JKH GKS-em Jastrzębie nie przyprawił mnie o zawrót głowy, ale czym bliżej było końcowej syreny, tym bardziej odczuwalna była stawka meczu.

Prawdziwe emocje przeżyłem dopiero przy okazji „Świętej Wojny”, gdzie druga tercja stanowiła istny rollercoaster, a oświęcimianie niejako przegrali na własne życzenie, w sytuacji, gdy już w pierwszych dwudziestu minutach mogli zamknąć ten mecz. Wystarczyłby do tego „tylko” wykorzystany karny Henry’ego Karjalainena. A tymczasem, trójkolorowi zdołali odrobić dwubramkową stratę i to oni zameldowali się w finale.

Zwycięzców się nie sądzi, ale niewiele brakowało, a podopieczni Pekki Tirkkonena także mogliby pluć sobie w brodę. Mając świeżo w pamięci, iż dwubramkowa strata nie jest wynikiem nie do odrobienia, dopuścili jastrzębian do zdobycia dwóch goli w niespełna pół minuty.

Tym razem „comeback” nie zdał się na nic, gdyż to tyszanie triumfowali w dogrywce, broniąc trofeum wywalczonego przed rokiem. Na głowę Jakuba Ižacký’ego, który w tym spotkaniu trzykrotnie dał sędziom argument do odesłania na ławkę kar, wylało się z kolei wiadro pomyj.

GKS Tychy wyrwał finał z rąk Unii, odrabiając dwubramkową stratę, by dzień później w finale roztrwonić dwa gole przewagi nad JKH GKS-em Jastrzębie. Obyło się jednak bez większych konsekwencji dla trójkolorowych i to oni sięgnęli po puchar.
fot. Obserwator Sportowy

Nad Unią Oświęcim ciąży klątwa

Od czasów nastania ery Re-Plastu, Unia Oświęcim wyrosła na papierze na jedną z czołowych sił ligowej śmietanki. W najwyższej dyspozycji, biało-niebiescy mogą śmiało konkurować o miano najlepszej ekipy w kraju. Cóż jednak z tego, gdy w ślad za tym kronika klubowych sukcesów nie wzbogaciła się ani o jotę.

Niech przemówią liczby: od ostatniego momentu, kiedy oświęcimianie wznieśli trofeum (mając tu na myśli oficjalne imprezy spod szyldu PZHL, pomijając przedsezonowe turnieje towarzyskie), przegrali oni dwie batalie o złote medale polskiej ekstraligi, pięć finałów Pucharu Polski, a także bój o Superpuchar Polski.

Krynica-Zdrój również nie okazała się być sprzyjającym lądem. Podopieczni Nika Zupančiča przez 20 minut uskuteczniali hokej na wysokim poziomie, by w ostatniej tercji całkowicie oddać pola rywalom. Ciężko jest jednoznacznie znaleźć przyczynę problemu, z jakim zmagają się ośmiokrotni mistrzowie. Być może psycholog sportowy byłby ją w stanie zdiagnozować?

Zamiast fetowania, oświęcimscy kibice znów jedynie dziękowali swej drużynie za walkę. W świeżo rozpoczętym roku minie 20 lat od ostatniego triumfu Unii w lidze i Pucharze Polski.
fot. Patryk Paul / Black Sheep Media

Organizacyjnie? Stal Mielec

PZHL nie rozpieszcza polskich kibiców, jeżeli mówimy o organizacyjnych udogodnieniach. By zaparkować w dogodnej lokalizacji, na mecz należało udać się ze znacznym wyprzedzeniem, gdyż parking znajdujący się pod krynickim obiektem był wyłączony z użytku dla przeciętnego zjadacza chleba. Sam system biletowy nie należał również do najbardziej przejrzystych, a zakup wejściówki na finał mógł doprowadzić do szewskiej pasji. Od strony dziennikarskiej: podczas finału na stronie polskihokej.eu próżno było szukać składów czy przebiegu meczu, nie dostarczono również tych informacji w formie drukowanej.

Również same oznaczenia czy poinformowanie służb czuwających nad płynnym przebiegiem imprezy pozostawiały wiele do życzenia. By czerpać wzorce, wcale nie trzeba bukować biletów lotniczych na mecz NHL, tylko wystarczy zaliczyć krótką wycieczkę do naszych południowych sąsiadów, którzy wiedzą, z czym się to je.

By nie kończyć jednak pesymistycznym akcentem, w tym miejscu wyróżniam konferansjera, który dbał o rozrywkę publiki, czy to organizowanymi w przerwach konkursami, czy też komentarzami w trakcie trwania spotkania. Mała rzecz, a cieszy!

Puchar Polski był bezpieczny – i na tym kończą się najważniejsze organizacyjne plusy tej imprezy. Przed związkiem jeszcze wiele pracy, by dogonić standardy panujące w hokejowej elicie.
fot. Obserwator Sportowy

Najnowsze artykuły

Jak długo Bytom będzie wracał do gry? Przyglądamy się sytuacji BS Polonii

Redakcja

A więc (znów) „Święta Wojna”. Stawką finał fazy play-off

admin

Głodni tyszanie kontra odrodzone „Szarotki”. Kto awansuje do półfinału?

admin

Skomentuj